, Szymanowski_Janusz_ _Fortele_Jonatana_Koota 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

grzęzawisko tak, \e go ledwie \ywego za ogon wyciągnąłem.
Dobry tydzień minął, nim przestał mułem i kijankami śmierdzieć...
Na samym środku Małego Chlupa, który od chwili przygody Brytana mielibyśmy prawo Pies-
ci-fikiem
nazywać, jest okrągła wysepka otoczona gęstym pierścieniem
trzcin i zdobiona paroma brzozami o długich, przez nikogo nie ścinanych, nie obgryzanych,
nie urywanych
gałęziach sięgających prawie do ziemi. Tam o zachodzie
słońca zawinęła eskadra.
Kowalik był pewien, \e dowódca zaraz poda kolację i nawet zagadnął, trącając dziobem o
plecak:
- Coś tam jeszcze pobrzękuje...
- \elazna porcja - odrzekł kapitan i zarządził. - A teraz cisza a\ do odwołania.
Zamilkli i tylko rokitniczka w najmodniejszym tej wiosny pręgowanym podłu\nie czepeczku
i be\owym
kostiumie wygrywała skompllkowane, lecz delikatne trele
na fleciku własnego dzioba ze szczytu cieniutkiej trzciny.
Jonatan rozło\ył na ziemi zdobyty fragment mapy, przycisnął rogi kamykami i czytał,
studiował znaki
topograficzne w wiśniowiejącym świetle, a\ do zupełnego
mroku. Potem ze zmarszczonym czołem chodził dokoła wysepki wydeptując ciemny krąg w
posiwiałej od rosy
trawie.
o zmroku umilkły piły na wyrębie. Zaczęli śpiewać \abi kawalerowie, łączyli się w tercety,
kwartety, w całe
Chlup Skrzek Bandy zakochanych bez pamięci i
nadymali centkowane baloniki u gardeł, współzawodnicząc, który głośniej potrafi. Eryk
zasnął. Niespokojnie
pogwizdywał czasem, gdy\ zdą\ył się znowu obrazić
na nieregularne posiłki i zbyt długi zakaz mówienia. Biki, zacumowany płetwą o brzeg, \uł
sobie moczarkę
kanadyjską, przegryzał \ółtawymi kwiatkami rzęsy
i spokojnie, bez zmru\enia oka obserwował krą\ącego po wyspie dowódcę, rozumiejąc, i\
decyzja, jak kwiat,
musi mieć czas, by rozwinąć się z Pączka pomysłu,
jeśli ma przynieść słodkie owoce zwycięstwa. Porównanie to zanotował sobie w pamięci,
postanawiając go u\yć
we "Wspomnieniach i zamyśleniach Chelonidesa",
które miał zamiar napisać w bli\ej nieokreślonej przyszłości.
Mrok gęstniał, zatapiał w ciemnym granacie kształty i od pewnego momentu Biki przestał
dostrzegać kapitana
nawet w najbli\szym punkcie owej kolistej ście\ki.
Taka jednak energia myślowa promieniowała z Jonatana, \e czuł ją niemal dotykalnie za
ka\dym razem, gdy ów
go mijał i spostrzegł, \e częstotliwość owej
radiacji wzrasta, co wskazywało na przyspieszenie marszu.
Gdy wreszcie księ\yc dzwignął z moczarów zaciemnioną ze snu twarz i zajrzał między
brzozy na wyspie, to
Koot ju\ gnał wyciągniętym kłusem. Z poziomu wody
widać go było jak szarobłękitną smugę obrysowaną srebrem, przemykającą za przejrzystą
zasłoną traw i ziół.
Księ\yc obudził się, rozjaśnił, i jak to nieraz ju\ czynił, przyświecał weteranowi komandosow
nocnych, kt6ry
przerwawszy bieg ujął mapę w obie łapy. Stojąc
nad brzegiem o krok od Chelonidesa, raz jeszcze sprawdzał kierunki . odI ległości.
Na wschód od trzech kominów, tam dokąd najczęstsze wiatry niosły pył cementowy i dym
siarczany, wpełzał w
puszczę jęzor karczowiska. Podobny, lecz mniejszy,
znaczył strefę zatrucia na północy. Między nimi nad brzegiem Ciurkawy wypływającej z
Małego Chlupa, le\ała
osada fabryczna, a po drugiej stronie lzeczki,
a\ do krawędzi nie tkniętej jeszcze puszczy, zieleniały ośrodki wypoczynkowe, turystyczne i
ogródki działkowe.
W prawym górnym rogu, równie\ nad Chlupem, lecz na samej krawędzi zdobytego
fragmentu mapy, zaczynał
się grozny napis: gajó... Przepie..., Iecz \adnej drogi
stamtąd ani w stronę karczowiska, ani do osady nie było.
- Tak... - rzekł Jonatan cichutko sam do siebie. Ka\dy z jednej strony ma kły i pazury, a ogon
z wręcz
przeciwnej.... .
Te słowa zwróciły uwagę Chelonidesa na wymienioną wy\ej część ciała kapitana i spostrzegł,
i\ unosi się ona
ku górze, przybierając grozny kształt Iitery
S.
- EJ, kaprale! Pobudka - zarządził Koot zwijając ciasno mapę i wsuwając ją w rulon z kory
brzozowej.
- EJ, kapitanie - odrzekł natychmiast Biki.
- Ech! - ziewnął z pewnym opóznieniem Eryk. - O co chodzi?
- Zostajecie obaj w bazie i macie cały dzień, \eby wypocząć, podkarmić się, przygotować
psychicznie i fizycznie
do akcji - oświadczył dowódca.
- A ty? - spytał Kowalik i rozbudziwszy się nieco bardziej, poprawił. - A obywatel kapitan?
- Biegnę, by ustalić, gdzie oni mają ogon.
- Aahaa... - ziewnął Skrzydlaty i zasnął.
- Mo\e podrzucę? - zaproponował Biki. - Drogą wodną szybciej, bo na przełaj.
- Skąd wiesz, dokąd się wybieram? - spytał Jonatan i nie czekając na odpowiedz wyraził
zgodę.
Popłynęli przez oświetlone księ\ycem, rozrechotane zakamarki Małego Chlupa. Chelonides
nieomylnie
wyczuwał szybkość prądu i trzymał się głównego nurtu.
- Ludzie takie najsłabsze miejsca nazywają piętą AchilIesa - opowiadał nie przestając
wiosłować płetwami
bowiem mama najdzielniejszego Greka spod Troi,
kąpiąc go w płynie nadającym skórze moc pancerza, to jedno miejsce pozostawiła bezbronne.
- Bardzo jesteś oczytany - stwierdził ju\ po raz trzeci Koot. - Mianuję cię plutonowym.
w miejscu, w którym Ciurkawka \egna Mały Chlup, kapitan skoczył na brzeg, przez dziurę w
siatce dostał się na
teren ogródków działkowych i zniknął w morelowym
sadzie, spoza którego przeświecały kolorowe błyski.
Chelonides zawrócił i tą samą drogą, nie spiesząc się i popasając często u smaczniejszych
zarośli moczarki, czy
tam, gdzie rzęsa delikatniejsza i bardziej
aromatyczna, płynął z powrotem w stronę wyspy. Kiedy ju\ był pewien, \e jest od wszystkich
brzegów daleko,
\e nikt go nie widzi ani nie słyszy, klepnął
płetwą o wodę i krzyknął.
- Ej wy, \aby, rzechotki, kumaki! Baczność! Na prawo patrz! To ja, plutonowy Biki
Chelonides.
Najbli\sze Chlup Skrzek Bandy umilkły na chwilę, zdziwione i przestraszone, przyglądały się
obcemu
wybałuszonymi gałami, póki Owalny nie zaczął śmiać się
z nich i z siebie, \e wa\nego udaje, \e rozkazuje i bez potrzeby straszy. Nie dziwmy się
jednak, \e taki mądry i
oczytany, a takie głupstwa wyczynia, bowiem
w tych sprawach nie ma mocnych i ka\dy po otrzymaniu awansu, zwłaszcza niespodzianego,
robi to samo, tyle
tylko, \e im mądrzejszy, tym wygłupia się krócej.
O świcie Eryk odnalazł w trzcinach Chelonidesa i poczęstował go sporym paj .ąkiem
wodnym.
- Wcinaj topika. Jeszcze niejednego capnę. Cały dzień przed nami. Fajnie, no nie?
Kiedy słonko wyszło ponad korony olch i zaczęło przygrzewać, nadleciał znowu.
- Tną las od świtu, a my nic. Wojsko bez dowódcy.
Co on w nocy mówił? śe ogona szuka? Do czego mu drugi potrzebny?
W południe Kowalika zaczęła rozpierać energia i złość.
- Powiem ci, Biki, \e on się zląkł tego psa. Ja Ieciałem z mapą, trochę mi oczy zasłaniała, ale
widziałem
wyraznie, \e jeszcze sekunda i mielibyśmy kapitana
bez ogona. Musiałbym wtedy objąć dowództwo sam osobiście.
Podwieczorkową porą Eryk wylądował na kapralaksie i zapukał mocno dziobem.
- Obejmuję! - oświadczył. - Ruszamy na wroga.
Zwycięstwo lub śmierć! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl