, Howard Robert E Conan. Ognisty wicher 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wra\enie wymarłego. Była to technika mieszkańców wszelkich miast na całym świecie.
Zwycięstwa armii niewiele dla nich znaczyły, o ile nie grabiły one ich mienia. Na ulicach
wrzeć mogła walka, czerwoni zabijać mogli zielonych, a srebrni przeklinać złotych. W końcu
drzwi domostw otworzą się i \ycie potoczy się dalej, starym trybem i mo\e tylko jeden
człowiek wzbogaci się, a drugi zbiednieje. W ka\dym razie on miał być jednym z tych
bogatszych! Wyprostował swoje potę\ne ramiona i poczuł, \e coś połaskotało go po
piersiach. Był to wiszący na jego szyi Kryształ.
 Nie martw się, Cromie  szepnął Conan.  Obietnica mówiła o stu tysiącach ludzi, a
Strona 51
Howard Robert E - Conan. Ognisty wicher
słowo twego wojownika jest więcej warte ni\ złoto całego świata. Dzisiaj otrzymasz pierwszą
zapłatę, a ja będę \ył. Pamiętaj, \e księ\niczka spełni moje trzy \yczenia, a ja będę na tyle
mądry, \e poproszę ją o spełnienie takich \yczeń, jakie ona chce.
Atak nastąpił bez ostrze\enia. Nagle z ciemnych ulic wcinających się w budynki po obu
stronach tej szerokiej drogi wyskoczyli ludzie. Conan nie mógł dostrzec kolorów ich tunik,
ale ich zbroje błysnęły w bladym świetle. Całe napięcie Cymmeryjczyka wyzwoliło się w
jednym, potę\nym okrzyku, jaki rozdarł jego piersi. Jego łuk zaczął wysyłać strzały niczym
nuty pieśni Zmierci. Jak tylko szybko mógł napinać je na łuk, wysyłał je ze świstem w
ciemność, a ka\da z nich znajdowała swoje miejsce w ludzkim ciele.
Auk zagrał trzydzieści nut i z lewej strony nie było ju\ wrogów. W pewnej chwili
księ\niczka krzyknęła, lecz nie był to okrzyk trwogi, tylko złości. Jakiś człowiek chwycił ją w
ramiona i podniósł do góry. Conan ruszył w ich stronę, a jego miecz jęknął, gdy wydobywał
go z pochwy. Lecz nim zdą\ył do nich dobiec, białe ramię księ\niczki wzniosło się i opadło, a
niosący ją człowiek upadł na ziemię.
W jednej chwili Conan przeskoczył nad nią, by zaatakować następnych, a jego miecz
wystrzelił niczym płomień.
 Ha, czy przeszkadza ci twoje gardło? Zaraz pozbędziesz się wszelkich dolegliwości. A
twoja prawa ręka? Nie będzie cię ju\ więcej bolała. Ha!
Jego potę\ny, przera\ający śmiech bitewny wzniósł się w niebiosa. To walczył Conan,
barbarzyńca z Cymmerii, z błyszczącym mieczem w dłoni. Dwóch ludzi z wzniesionymi
mieczami natarło na niego, a Cymmeryjczyk skoczył między nich. Jego stal odcięła głowę
jednego i zakręciła się w jego dłoni, by natrzeć na drugiego. Stal uderzyła w stal i ostrze
\ołnierza wypadło mu z ręki, i wzleciało w nocne ciemności.
Mę\czyzna padł na kolana.
 Litości, panie. Rozpoznaję cię teraz. Ty jesteś&
Ręka księ\niczki uderzyła z tyłu i jej kąsający nó\ w jego kręgosłupie uciął jego słowa nim
zdą\ył dokończyć zdanie. Na chwilę pozbyli się wrogów i jedna para oczu odnalazła drugą.
 Bądz bezlitosna, powiedziałeś, mój panie  odezwała się księ\niczka.
Zadzwięczał łuk i Conan poczuł w plecach ukłucie strzały. Zakołysał się, chwycił ręką łuk,
a jego miecz zadzwięczał, gdy powędrował między jego zęby. Krew na jego ostrzu była
ciepła i słona, a łuk zaczął śpiewać swoją pieśń. To uderzenie w plecy. Czy przebiło jego
zbroję? Niewielu miało wystarczająco siły, by u\yć tak potę\nego łuku, ale nie wiedział
przecie\, jaki metal go ochrania. W mięśniach pleców poczuł kłucie i ból. Ha! Nie było to nic
ponad ukłucie szpilki!
Z ciemności doleciały nowe, głośne okrzyki. Za uzbrojonymi ludzmi pojawiły się cienie i
załamujący się, piskliwy głos zabrzmiał w ciemnościach nocy:
 Oszczędz swych strzał, wielmo\ny panie, są ju\ niepotrzebne!
Auk Conana zatrzymał się nim zdą\ył wypuścić strzałę.
 Za ka\dym razem, gdy Bourtai mówi  mruknął  zyskuję sobie wy\szy status. Teraz
jestem ju\ wielmo\nym panem. Wkrótce zacznie nazywać mnie bogiem. Nie, Cromie, nie
mam na myśli \adnej obrazy twego imienia. Księ\niczko, strzała kłuje mnie w plecy. Bądz
tak uprzejma i wyciągnij ją.
Poczuł lekkie rozdzieranie się skóry i znów stanął twarzą w twarz z księ\niczką, i zobaczył
strzałę i nó\ w jej dłoniach. Jej biała suknia była ju\ zniszczona, ale plamy na niej nie
przynosiły uszczerbku jej honorowi. Conan odezwał się, z wielką szczerością:
 Księ\niczko, będzie z ciebie wspaniała władczyni. Nigdy nie miej co do tego \adnych
wątpliwości. Ale, myślę, \e nadszedł czas, byśmy pośpieszyli do świątyni. Bourtai 
powiedział głośniej  chodz z nami.
 Tak jest, panie.
Po raz kolejny drobne kroki księ\niczki rozległy się echem, ale tym razem topiły się w
innych, cię\szych krokach. U boku Cymmeryjczyka rozlegało się dreptanie Bourtai i dał się
słyszeć szepczący głos:
 Mówię ci, panie, ta księ\niczka jest prawdziwym wojownikiem. Cały świat przyzna, \e
jesteś najodwa\niejszy!
Conan mruknął i poszedł prosto do przodu, za wąskimi plecami księ\niczki, w górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl