, 0713. MacLean Julianne Nietypowe zlecenie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

śpiącego. Naciągnęła mu kołdrę na nogi i przez dłuższą chwilę
wpatrywała się w jego twarz. Podziwiała doskonałe proporcje,
prosty nos, mocną Unię szczęki i oczy - zamknięte, lecz
niezmiennie piękne. Teraz widziała w nim nie tylko urodę,
lecz również wielkie, szlachetne serce.
Przejęta bólem i współczuciem, zrozumiała, że całe życie
borykał się z rozpaczą, poczuciem osamotnienia i tęsknotą za
tym, co utracił. Zawsze chciał spotkać kogoś, kto uśmierzy
jego ból po tragedii z dzieciństwa, lecz nie było mu to dane.
Teraz, gdy dorósł, zapragnął wykorzystać swoje umiejętności i
doświadczenia, żeby przynieść pokrzywdzonym przez los
dzieciakom ulgę w ich cierpieniu. Dlatego zdecydował się
stworzyć ośrodek terapeutyczny dla sierot, dać im nowe życie,
nadziejÄ™ na lepszy los.
Połykała łzy. Miała ochotę położyć rękę na piersi
Donovana i poczuć rytm jego dobrego, czułego serca. Serca,
które zostało tak zranione, że nie miał już odwagi nikogo
pokochać. Powtórzyła w myśli jego słowa:  wiem, jak cierpią
i co odczuwajÄ… - rozpacz, osamotnienie, a nawet poczucie
winy". Nagle pojęła sens wcześniejszej rozmowy, gdy
obiecywał poprawę. Prawdopodobnie uważał, że dorastanie w
samotności odbiło się na jego psychice i pozbawiło zdolności
nawiązywania prawidłowych kontaktów z otoczeniem.
Obwiniał się o brak więzi uczuciowych z innymi ludzmi i
postanowił się zmienić.
Zaczęły jej się kleić oczy. Otuliła Donovana kołdrą i
wyszła z pokoju. Owładnęło nią nieznane dotąd, przemożne
uczucie. Zapragnęła otoczyć opieką tego mężczyznę, chronić
go za wszelką cenę, nieważne, jak długo, nieważne, jakim
kosztem. Po raz pierwszy w życiu nie z obowiązku, lecz z
potrzeby serca.
ROZDZIAA ÓSMY
Następnego dnia wrócili ze szpitala wykończeni. Donovan
miał ciężki dzień, dwie trudne operacje, jedna po drugiej.
Jocelyn spędziła wiele godzin w poczekalni w ciągłym
napięciu. Zaraz po ich powrocie zadzwonił telefon. Jocelyn
poszła do holu odebrać.
- Dowiedzieliście się czegoś nowego, sierżancie O'Reilly?
- zapytała po chwili.
Donovan podszedł bliżej, ciekawy rezultatów działań
policji. Na razie niewiele rozumiał, bo Jocelyn odpowiadała
półsłówkami. Gdy skończyła, odłożyła słuchawkę, zbliżyła się
do Donovana i położyła mu rękę na ramieniu.
- Co się stało?
- Lepiej sobie usiÄ…dzmy, zanim ci opowiem. Pewnie mi
nie uwierzysz. - Poprowadziła go do pokoju, usadziła na sofie,
wzięła za rękę i dopiero powtórzyła słowa sierżanta.
- Zaatakował cię mąż tej kobiety, która zderzyła się z tobą
w ubiegłym roku. Nazywa się Ben Cohen. Gdy przekazałam
im wiadomość, wkroczyli do jego mieszkania. Nie było go w
domu, ale gospodyni przekazała im sporo informacji, na
podstawie których uzyskali nakaz rewizji. Funkcjonariusze,
którzy weszli do środka, zobaczyli na ścianach twoje zdjęcia,
wycinki z gazet dotyczÄ…ce wypadku, znalezli nawet fotografiÄ™
twojego zniszczonego samochodu.
Wpatrywał się w nią nieprzytomnym wzrokiem przez
dłuższą chwilę.
- Aresztowali go?
- W tym szkopuł, że od dwóch tygodni nie przebywa w
domu. Policja nie wie, gdzie go szukać, do pracy też od
tygodnia nie chodzi, nawet nie zadzwonił, żeby się
usprawiedliwić. Obłędna żądza zemsty czyni go szczególnie
niebezpiecznym, ponieważ nie zważa na konsekwencje.
Donovan złapał się za głowę i ucisnął pulsujące skronie.
- To jakaś paranoja! Przecież to ona na mnie wpadła. -
Wiem, ale Cohen nie myśli logicznie. Jego żona zginęła po
małżeńskiej awanturze. Rozpacz i wyrzuty sumienia
doprowadziły go do obłędu. Obsesyjnie szuka winnego i nie
cofnie siÄ™ przed niczym.
Wstał i zaczaj chodzić po pokoju. Jocelyn podeszła bliżej i
próbowała ukoić jego wzburzenie.
- Policja go śledzi. Zobaczysz, wkrótce go złapią.
- A zanim to nastąpi? Jak mogę prowadzić normalne
życie, nie wiedząc, z której strony padnie kolejny strzał?
Ujęła jego dłonie i spojrzała mu w oczy.
- Dopóki ja mam w tej sprawie coś do powiedzenia,
musisz się pożegnać z normalnym życiem.
- Co to ma znaczyć?
- Zaraz ci wyjaśnię. Ten człowiek to szaleniec. Obserwuje
ciÄ™ i czeka na stosowny moment. Uderzy znienacka, jak
wczoraj na chodniku. Nie jestem w stanie cię sama obronić.
Rozważałyśmy z Tess zorganizowanie ochrony grupowej, ale
i to może zawieść, bo morderca jest sprytny i działa z ukrycia.
Nie ma wyjścia, musimy wyjechać z miasta.
Donovan zadzwonił do doktora Reevesa z prośbą o
zastępstwo. Ten zgodził się, ale, poruszony jego relacją,
domagał się coraz to nowych szczegółów. Ponieważ to on
przedstawił Jocelyn koledze, najbardziej interesowało go, jak
rozwija się ich znajomość. Donovan, zawsze szczery i
otwarty, tym razem odpowiadał wymijająco. Mark nalegał:
- Widziałem, jak na siebie patrzycie w poczekalni, żar od
was bije, aż iskry lecą. Nie bądz taki tajemniczy, powiedz, co
was Å‚Ä…czy?
Donovan, zirytowany dociekliwością przyjaciela,
pospiesznie zakończył rozmowę.
- Za duży już jestem na to, żeby chwalić się każdym
pocałunkiem. Dzięki za zastępstwo, zobaczymy się po moim
powrocie.
Odwiesił słuchawkę. Nie mógł się już doczekać wyjazdu z
Jocelyn, pragnął znalezć się z nią sam na sam, w bezpiecznym
miejscu, gdzie będzie mogła się trochę odprężyć i zapomnieć
o nieustannej czujności. Nie myślał profesjonalnie.
Wyjechali z Chicago samochodem, wynajętym na
nazwisko Tess, z zachowaniem wszelkich środków
ostrożności. Po długiej podróży Jocelyn skręciła w polną
drogę, obsadzoną drzewami, która wiodła do letniego domku.
Wybrała świetną kryjówkę. Nikt nie mógł ich tu odnalezć, a
sama Jocelyn znała to miejsce doskonale. Jechali kilka
kilometrów, słońce przeświecało spomiędzy gałęzi, a pył z
wiejskiej drogi drapał ich w gardle.
Donovan wyjrzał przez okno.
- To prawdziwe pustkowie, czy aby będziemy tu
bezpieczni?
Od napastnika na pewno, pomyślała, ale istnieje jeszcze
inne ryzyko. I tu już nie mam pewności, czy zdołam się oprzeć
twojemu urokowi, mój piękny. Zwłaszcza że znajdujemy się
w najbardziej romantycznym zakÄ…tku na kuli ziemskiej.
Postanowiła zignorować te wątpliwości i nadać głosowi
spokojne, rzeczowe brzmienie.
- Oczywiście, wyjechaliśmy z miasta z zachowaniem
wszelkich środków ostrożności i nikt nie wie, gdzie nas
szukać.
Zatrzymali siÄ™ przed cedrowym domkiem z widokiem na
jezioro, z wielopoziomowym tarasem i olbrzymimi oknami.
Porośnięta trawą ścieżka prowadziła w dół, aż do nadbrzeża i
niewielkiej przystani, gdzie cumował niewielki stateczek
spacerowy.
- Jak tu pięknie - zachwycił się Donovan. - Wybrałaś
wspaniałe miejsce.
- Doszłam do wniosku, że skoro i tak musimy opuścić [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl