,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Dzięki za wsparcie, Dominik czasem jest okropnie marudny. Będziecie musiały kiedyś wpaść i zobaczyć tę lampę we wnętrzu. Zaproszenie było dość nieoczekiwane i Beth przez chwilę nie wiedziała, co odpowiedzieć. Przez moment panowała niezręczna cisza. - Dziękuję, to bardzo miło - wykrztusiła wreszcie. Nie rozumiała, dlaczego Marianne jest taka serdeczna. O co jej chodzi? Zwykle dziewczyny Dominika odnosiły się do niej z obrazliwą obojętnością. Może Cassie ma rację i zmiany, jakie w niej zaszły, powodują zmiany w zachowaniu ludzi, których spotyka. A może Marianne stara się w ten sposób przypodobać Dominikowi. Kto wie... - Naprawdę dzisiaj nie mam czasu. Spojrzał na nią z wyraznym niezadowoleniem. - Powinniśmy to zrobić. Skrzywił się jak mały chłopiec, któremu odmówiono zabawki. - Musimy to załatwić. Siedziała za biurkiem pochylona nad papierami, w ręku miała pióro, którym robiła notatki. Wyglądała na osobę bardzo zajętą, a on na petenta, który przeszkadza jej w pracy. Podniosła na niego oczy; było w nich znużenie. - Dzisiaj to naprawdę niemożliwe. - O co ci teraz chodzi? - zapytał, hamując wybuch gniewu. - Jesteś tak strasznie zajęta, że nie masz chwili czasu dla szefa! Zabrzmiało to tak nieoczekiwanie zabawnie, że Beth w duszy uśmiechnęła się nad niezamierzonym komizmem sytuacji. - Mam, ale akurat o wpół do czwartej muszę się spotkać z Bobem. - 66 - S R - Bardzo często się z nim ostatnio spotykasz. O co mu chodzi? Skąd ta podejrzliwość? Musi spotykać się z Bobem, bo wspólnie przygotowują roczne sprawozdanie. - Nie częściej niż to konieczne - wyjaśniła bez sensu, bo właściwie tak absurdalny zarzut nie zasługiwał na odpowiedz. - Lubię z nim pracować. Jest bezkonfliktowy, rzeczowy i miły. Nie musiała dodawać w przeciwieństwie do innych", bo to narzucało się samo przez się. Nie wypowiedziane słowa zawisły w powietrzu i zapanowała cisza. Dominik przerwał ją pierwszy. - W takim razie spotkamy się potem. - Nie skończymy przed szóstą. Poczuła na sobie jego lodowaty wzrok. - Doskonale, mnie to odpowiada. Beth skinęła głową. - W takim razie dobrze. O wpół do ósmej była głodna, zmęczona i zła. Dominik grał na czas i wiedziała, że robi to specjalnie. Zwykle rzeczowy i szybki, przeciągał teraz rozmowę, rozwodząc się nad nieistotnymi szczegółami. Ostatnia godzina była czystą stratą czasu. Nie wiedziała, jak dać mu do zrozumienia, że powinni kończyć, i umierała z głodu. W pewnej chwili wydało jej się, że Dominik lekko się uśmiecha, ale szybko uznała to za przywidzenie. Satysfakcja w jego oczach przywidzeniem jednak nie była; może głównym celem wieczornego spotkania było wykazanie, że ma nad nią władzę i może kazać jej zostać w pracy tak długo, jak zechce. Zupełnie jak mały chłopiec, który za wszelką cenę chce postawić na swoim i udowodnić swą wyższość. Poczuła, że burczy jej w brzuchu. - Przepraszam. Nie miałam czasu, żeby zjeść lunch. Burczenie powtórzyło się i Dominik spoważniał. - Nie mogę pozwolić, żebyś umarła z głodu. Bogu dzięki, może pozwoli jej iść do domu. Oczami duszy zobaczyła swoją kuchnię i mikrofalówkę. Przetarła zmęczone oczy. - 67 - S R - Możemy skończyć tę rozmowę po kolacji. Nie bardzo zrozumiała. - Jak to, po kolacji? Obraz kanapy, spokoju, telewizora i pełnego talerza gdzieś się rozpłynął. - Przecież jesteś głodna, ja też chętnie bym coś zjadł, a tę rozmowę musimy dokończyć dzisiaj... Trudno, trzeba zrobić dobrą minę do złej gry. - Tylko wezmę płaszcz. Podczas gdy wydawał polecenia włoskiemu kelnerowi, przypomniała sobie ich kolację w tym samym miejscu i pózniejszą katastrofę. Zarumieniła się i zerknęła na niego spod rzęs. Wydawał się spokojny i odprężony; w niczym nie przypominał zdenerwowanego, niezadowolonego szefa, jakim był przed połud- niem. Nigdy dotychczas nie przypuszczała, że może być tak zmienny w nastrojach. Zawsze przecież był opanowany, spokojny, lekko ironiczny; stabilny pod względem emocjonalnym", jak by to sam określił w odniesieniu do pacjenta. Funkcjonował bez zarzutu, niczym dobrze naoliwiona maszyna, i tego samego oczekiwał od innych. Ostatnio wpadał z nastroju w nastrój; może ma po prostu trudny okres, bo na problemy wieku przejściowego chyba jest nieco za wcześnie... - Dlaczego postanowiłaś zostać psychiatrą? Jego pytanie kompletnie ją zaskoczyło. - Ponieważ nie lubię krwi - odparła bez chwili namysłu. Zwykle tak odpowiadała, kiedy ludzie pytali ją o wybór zawodu, a wiedziała, że odpowiedz niewiele ich obchodzi. Nie wyglądał na zadowolonego. - Postanowiłaś trzymać mnie na dystans, prawda? Gdyby go nie znała, mogłaby przypuszczać, że jej zdawkowa odpowiedz sprawiła mu przykrość, ale go znała i wiedziała, że jest twardy i nieczuły, i nic nie jest w stanie go urazić. Uśmiechnęła się. - 68 - S R - Przepraszam, ale mnie zaskoczyłeś. Myślałam, że będziesz chciał mówić o naszym wyjezdzie do Highland. - Wszystko we właściwym czasie. Możemy chyba przez chwilę porozmawiać jak cywilizowani ludzie. - Oczywiście. Wyraz jego twarzy świadczył o tym, że w dalszym ciągu nie jest zadowolony. Sam nie wie, czego chce, pomyślała, dlatego tak bardzo trudno dostosować się do jego nastroju. Kiedy mu się sprzeciwia, krzywi się, a kiedy dla świętego spokoju ustępuje, krzywi się jeszcze bardziej. Przyjrzała mu się z uwagą i przez ułamek sekundy miała wrażenie, że Dominik, wbrew jej przy- puszczeniom, doskonale wie, czego chce. Wie aż za dobrze... Przypomniała sobie tamten nieszczęsny wieczór i poczuła się okropnie. Nalał jej wina, włoski kelner obrzucił ją spojrzeniem pełnym podziwu, i nastrój nieco się poprawił. Potem nadeszło odprężenie, a wraz z nim swoboda i beztroska. Coraz częściej zerkała na zachwyconego nią kelnera, rozkoszując się nie znanym jej dotąd, niemym podziwem mężczyzny. Chyba istotnie się zmie- niła, skoro rzeczywistość wokół niej wygląda zupełnie inaczej. Dominik również się rozchmurzył. - A teraz zabiorę cię do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|