,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak, zgodnie z planem - po czym powrócił do stołu i opadł na krzesło. - Pieniądze są załatwione, na wypadek, gdyby były potrzebne. - Przewiduje pan, że mogą nie być potrzebne? - spytał ponuro Milton. - Ministerstwo skarbu jest również zdania, że powinniśmy grać na zwłokę i odczekać nawet całą dobę od jutrzejszego południa. Milton nie zmienił żałobnego tonu. - Biorąc pod uwagę żądania Bransona oznacza to w przybliżeniu dalszych pięćdziesiąt milionów dolarów. Drobiazg w porównaniu z tym, czego się domaga. - Milton na próżno próbował się uśmiechnąć. - Może w tym czasie w genialnym umyśle któregoś z nas zaświta jakiś znakomity pomysł. Zapadło milczenie, którego nikt jakoś nie miał ochoty przerywać. Hagenbach sięgnął po butelkę szkockiej, nalał sobie i podał ją dalej. Wszyscy powrócili do żałobnego rytuału wpatrywania się w dna swoich szklanek. Butelkę nie na długo pozostawiono w spokoju. Gdy weszli Richards i Hendrix, bez słowa usiedli ciężko na dwóch wolnych krzesłach i niemal równocześnie po nią sięgnęli. - Jak wypadliśmy w telewizji? - spytał Richards. - Fatalnie. Ale nie gorzej niż my tutaj. Siedzimy bezczynnie i nikogo z całej siódemki nie stać na żaden pomysł. - Milton westchnął. - Siedem najtęższych podobno umysłów w rządzie i policji. Potrafimy tylko pić whisky. %7ładnych pomysłów. - Może Revson na coś wpadł - stwierdził Hendrix. Sięgnął do skarpetki, wydobył stamtąd kawałek papieru i wręczył go Hagenbachowi. - To do pana. Hagenbach rozwinął kartkę. Zaklął i krzyknął do telefonisty: - Mój deszyfrator. Szybko! - Znów zaczął normalnie funkcjonować. I - jak było do przewidzenia - zwrócił się do Hendrixa; Richardsa nie zapytałby nawet o godzinę. - Co się tam dzieje? Jest coś, o czym nie wiemy? Jak umarł Hansen? - Mówiąc brutalnie, wskutek głodu i łakomstwa. Widocznie podwędził jedną z tacek, zanim go ostrzeżono, które porcje są niebezpieczne i jak je rozpoznać. Milton westchnął. - Zawsze był żarłokiem, i to jakby niezależnie od swojej woli. Chyba miał coś nie w porządku z metabolizmem. O zmarłych nie należy zle mówić, ale tyle razy mu powtarzałem, że własnymi zębami kopie sobie grób. Wygląda na to, że tak się stało. - Nie ma w tym winy Revsona? - Absolutnie. Ale jest coś gorszego. Pański Revson wydaje im się bardzo podejrzany. Wszyscy wiemy, że Branson ma głowę na karku. Jest przekonany, że mają w swoim gronie szpicla, a w dodatku niemal pewny, że to właśnie Revson. Facet kieruje się chyba czystą intuicją. Nie może Revsonowi nic zarzucić. - Revson też ma głowę na karku. - Hagenbach przerwał, po czym przyjrzał się bacznie Hendrixowi. - Skoro Branson tak bardzo Revsona podejrzewa, to czy pozwoliłby mu zbliżyć się do pana choćby na kilometr, wiedząc, że wraca pan na ląd? - Revson w ogóle się do mnie nie zbliżał. Generał Cartland przekazał mi wiadomość. Dostał ją od Revsona. - A więc Cartland wie o wszystkim? - Wie tyle, co my. Revson da mu pistolet z zatrutymi kulami. Nigdy nie sądziłem, że nasz szef sztabu jest taki krwiożerczy. Jakby nie mógł się doczekać, kiedy go użyje. - Słyszał pan o Cartlandzie jako dowódcy czołgu w czasie wojny? Skoro wtedy załatwił tylu stosunkowo niewinnych Włochów i Niemców, sądzi pan, że będzie się przejmował kilkoma draniami? - Pan wie lepiej. Wszedłem, w każdym razie, do jednej z tych okropnych toalet i wepchnąłem kartkę do skarpetki. Przypuszczałem, że przeszukają wiceprezydenta i mnie, zanim opuścimy most. Ale nie. Pański Revson ma rację. Branson jest zanadto pewny siebie, a równocześnie za mało dba o własne bezpieczeństwo. Revson i O Hare obserwowali odchodzącego Van Effena. Revson także odszedł parę kroków na bok, dając znak O Hare, by udał się za nim. - Trzeba przyznać, że nasz przyjaciel niezle pana przetrzepał - stwierdził. - Nie był chyba specjalnie zachwycony, kiedy wyraził pan nadzieję, że może kiedyś zostanie pańskim pacjentem. O Hare spojrzał na niebo, ciemniejące złowróżbnie już niemal nad ich głowami. Powiewy wiatru stawały się coraz chłodniejsze, a na wodach cieśniny, sześćdziesiąt metrów niżej, pojawiły się białe grzywy fal. - Zanosi się chyba na ciężką noc - zauważył O Hare. - Myślę, że będzie nam wygodniej w sanitarce. Mam tam trochę znakomitej whisky i brandy. Tylko po to, rzecz jasna, by przywracać do życia chorych i cierpiących. - Daleko pan zajdzie w swoim fachu. Trafił pan diagnozą w dziesiątkę. Jestem chory i cierpiący. Wolę jednak, żeby udzielił mi pan pomocy tutaj. - Z jakiego powodu? Revson popatrzył na niego z politowaniem. - Pana szczęście, że tu jestem, inaczej pan byłby pewnie dla Bransona głównym podejrzanym. Nie przyszło panu do głowy, że w trakcie rewidowania sanitarki mógł założyć gdzieś elektroniczny podsłuch, którego by pan nie wykrył nawet po tygodniu poszukiwań? - Nie pomyślałem o tym. W naszym zawodzie nieczęsto ma się do czynienia z krętaczami. - Ma pan gin? - Dziwne pytanie. Owszem, mam. - To coś dla mnie. Powiedziałem Bransonowi, że nie piję i dlatego mam węch jak pies gończy. Wolałbym, żeby nie widział mnie ze szklanką bursztynowego płynu w ręce. - Oj, krętacze, krętacze... - O Hare zniknął we wnętrzu sanitarki i za chwilę ponownie się zjawił, niosąc dwie szklanki. Ta z przezroczystym płynem była dla Revsona. - Zdrowie! - Słusznie. Nie zdziwiłbym się, gdyby w ciągu najbliższej doby zaczęło nam go brakować. - Jest pan tajemniczy. - Jestem jasnowidzem. - Revson spojrzał z namysłem na stojący najbliżej śmigłowiec. - Zastanawiam się, czy ten pilot, nazywa się chyba Johnson, ma zamiar przespać noc w maszynie. O Hare wzdrygnął się, jakby zrobiło mu się zimno. - Był pan kiedyś w śmigłowcu? - Może to dziwne, ale nie. - A ja byłem. Kilka razy. Zapewniam, że chodziło tylko o udzielanie pomocy lekarskiej. Ci [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|