,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
bezpieczny mając przy sobie diamenty& i plany. Myślę, że plany oddał pannie Plenderleith na pokładzie "Viromy", a diamenty na wyspie& opróżnił swoją walizkę i napełnił ją granatami& nigdy nie znałem bardziej dzielnego człowieka. Van Effen zamilkł na kilka chwil i ciągnął dalej: Biedny renegat mułła był po prostu renegatem. Opowieść o nim Farnholme wymyślił na poczekaniu, nie ma w niej ani ziarna prawdy. Z typową dla siebie zuchwałością& oskarżał kogoś innego, że robi to właśnie, co on sam robił& I jeszcze ostatnia rzecz& chcę przeprosić pana Waltersa. Uśmiechnął się blado. Nie tylko Farnholme'owi zdarzyło się tamtej nocy zawędrować nie do swojej kabiny. Ja spędziłem ponad godzinę w kabinie pana Waltersa. On mocno spał. Noszę z sobą różne rzeczy, by pomóc ludziom mocno spać w mojej obecności. Walters patrzył na niego, potem zerknął na Nicolsona, przypominając sobie, jak się czuł rano, a Nicolson uprzytomnił sobie, jak radiotelegrafista wyglądał blady, przemęczony i chory. Van Effen dostrzegł lekkie skinienie głowy Waltersa, które oznaczało, że zrozumiał. Przepraszam, panie Walters. Musiałem to zrobić, musiałem nadać wiadomość. Jestem wprawnym radiotelegrafistą, ale zajęło mi to dużo czasu. Za każdym razem, kiedy za drzwiami rozlegał się stuk kroków, po prostu umierałem. Udało mi się jednak wysłać tę wiadomość. Kurs, szybkość i położenie, tak? spytał ponuro Nicolson. Plus to, by nie bombardowano zbiorników z ropą. Chciał pan tylko unieruchomić tankowiec, prawda? Mniej więcej o to chodziło przyznał Van Effen. Ale nie chciałem, żeby aż tak bardzo się do tego przyłożyli. Z drugiej strony jednak proszę nie zapominać, że gdybym nie doniósł im przez radio, że diamenty znajdują się na pokładzie, pewnie wysadziliby tankowiec w powietrze. A więc zawdzięczamy panu życie mruknął z goryczą Nicolson. Bardzo jesteśmy wdzięczni. Przez długą, pełną napięcia chwilę patrzył na niego posępnie, po czym odwrócił spojrzenie i spoglądał niewidzącymi oczami gdzieś w dal, tak, że nikt nawet nie próbował śledzić jego wzroku. Lecz tak się tylko wydawało, w istocie dobrze wiedział, gdzie patrzy. W ciągu ostatnich kilku minut Mc$kinnon przesunął się o piętnaście centymetrów, może nawet dwadzieścia. Nie przesuwał się na skutek niekontrolowanych ruchów, gwałtownych szarpnięć czy drgnięć, jakie może wykonywać człowiek nieprzytomny, targany bólem, lecz były to skoordynowane ruchy osoby przytomnej, ruchy potajemne, sprawne, dzięki którym Mc$kinnon powoli przesuwał się po klepisku po kilka centymetrów, nie wywołując najlżejszego szmeru, i tak niedostrzegalnie, że tylko ktoś o nerwach Nicolsona, napiętych do granic wytrzymałości, mógł mieć na tyle wyostrzoną uwagę, by to zauważyć. Wiedział, że się nie myli. Tam, gdzie przedtem w strumieniu światła padającym przez drzwi leżała głowa, barki i ramiona, teraz widać było tylko kark i jedno opalone przedramię. Zachowując niezmiennie maskę obojętności i bierności Nicolson przeniósł wzrok z powrotem na Van Effena. Ten znów mówił, obserwując go bacznie. Jak się pan zapewne już domyślił, Farnholme siedział podczas nalotu bezpiecznie schowany w pentrze, bo trzymał na kolanach dwa miliony funtów i nie zamierzał ryzykować ich utratę za cenę wykazania się staroświeckimi cnotami odwagi, honoru i przyzwoitości. Ja pozostałem w messie, bo nie chciałem strzelać do moich sprzymierzeńców& Może sobie pan przypomina, że kiedy raz strzeliłem do marynarza na pomoście dowodzenia łodzi podwodnej, chybiłem. Cały czas mi się wydawało, że było to wiele mówiące chybienie. Pózniej, po tym pierwszym ataku, nie uderzył już na "Viromę" ani jeden japoński samolot& ani wtedy, gdy opuszczaliśmy okręt, ani pózniej. To ja dałem sygnał latarką z góry sterówki. Podobnie było z łodzią podwodną. Też nas nie zatopili. Aadnie czułby się jej dowódca, gdyby wrócił do bazy z wiadomością, że posłał na dno Morza Południowochińskiego diamenty warte dwa miliony funtów. Znów się uśmiechnął, lecz nie po to, by dać wyraz wesołości. Może pamięta pan, że chciałem, byśmy się poddali okrętowi podwodnemu, a pan miał do mojego pomysłu raczej wrogi stosunek. Dlaczego więc ten samolot nas zaatakował? Nie wiadomo. Van Effen wzruszył ramionami. Może wpadł w panikę. Nie należy zapominać, że towarzyszył mu hydroplan& mógłby wyratować kilku starannie wybranych rozbitków. Na przykład pana? Na przykład mnie przyznał Van Effen. Niedługo potem Siran odkrył, że ja nie mam diamentów& którejś z tych nocy, kiedy szalupa tkwiła unieruchomiona na morzu, przeszukał moją torbę. Widziałem, jak to robi, ale pozwoliłem na to, bo nic takiego w niej nie było. Poza tym dzięki temu miałem mniejsze szanse dostać nożem w plecy& co się przydarzyło następnemu podejrzanemu Sirana, nieszczęsnemu Ahmedowi. Znów spudłował. Spojrzał na Sirana nie ukrywając zdegustowania. Pewnie Ahmed obudził się, kiedy przetrząsaliście jego worek? Cóż, okropny pech. Siran wykonał beztroski ruch ręką. Ześlizgnął mi się nóż. Niedługo już pożyjesz, Siran. Ton głosu Van Effena zabrzmiał osobliwie proroczo, toteż z twarzy Sirana powoli znikł pogardliwy uśmieszek. Zbyt wielki z ciebie drań, żebyś mógł długo żyć. Bzdurne przesądy! Uśmiech powrócił, górna warga wydęła się nad równymi białymi zębami. Zobaczymy, zobaczymy. Van Effen przeniósł wzrok na Nicolsona. To już wszystko. Domyśla się pan, dlaczego Farn- holme uderzył mnie w głowę, kiedy podpłynął torpedowiec. Musiał, jeśli chciał ocalić wam życie. To nadzwyczaj rycerski mężczyzna& I szybko myślał. Zwrócił wzrok na pannę Plender- leith. A pani niezle mnie wystraszyła mówiąc, że Farnholme pozostawił wszystko na wyspie. Dopiero potem przyszło mi do głowy, że na pewno tego nie zrobił, bo przecież wiedział, że nie ma na nią powrotu. Wiedziałem więc, że pani ma wszystko. Spojrzał na nią ze współczuciem. Jest pani bardzo odważna. Zasłużyła pani na pomyślniejsze rozwiązanie sprawy. Skończył mówić i znów w pomieszczeniu rady zapadła ciężka, głęboka cisza. Co jakiś czas mały Peter zakwilił niespokojnie przez sen, jakby wydając stłumiony okrzyk strachu, lecz Gudrun kołysała go w ramionach i uspokajała, więc po chwili znów smacznie spał. Yamata patrzył na diamenty, ostra, wąska twarz mu pociemniała, zasępił się, jakby zapomniał, że się śpieszy. Niemal wszyscy jeńcy patrzyli na Van Effena ze zdumieniem lub absolutnym niedowierzaniem. Za nimi stali żołnierze, dziesięciu czy dwunastu, trzymając w pogotowiu broń, bacznie wszystkich obserwując. Nicolson zaryzykował i zerknął po raz ostatni przez oświetlone drzwi poczuł, że dech mu zapiera i niemal bezwiednie zacisnął pięści. W drzwiach i w oświetlonym prostokącie za nimi nie było nikogo widać. Mc$kinnon zniknął. Powoli, niedbale, wypuszczając wstrzymane powietrze w bezgłośnym wydechu odwrócił wzrok i zorientował się, że Van Effen [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|