, Ćwirlej Ryszard Ręczna robota 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stojących, zamknął kluczykiem drzwi od strony kierowcy, a potem mimo
deszczu obszedł samochód dokoła, sprawdzając po kolei, czy wszystkie
drzwi na pewno są zamknięte. W tym miejscu ostrożność była konieczna,
bo kierowca, który by tego nie dopatrzył, mógł być niemal pewny, że jego
pojazd natychmiast zostanie splądrowany.
Milicjant przebiegł szybko pięciometrowy dystans od poloneza do
drzwi baraku i stanął między dwójką chłopaków. Spoglądając na
wyższego, powoli wyciągnął z kieszeni swojego płaszcza paczkę
marlboro, wyjął jednego papierosa i przypalił go przerobioną
jednorazówką.
- Kołodziejczyk Marian to z prawej czy z lewej? - zapytał jakby od
niechcenia, wskazując ruchem głowy ciemny korytarzyk prowadzący do
dwóch mieszkań.
- A chuj komu do tego! - zaśmiał się ten wyższy.
- No właśnie - poparł go rezolutnie jego niższy kolega.
Marcinkowski spojrzał na trzymaną w ręku paczkę papierosów i jakby
nie słysząc chamskiej odpowiedzi na swoje pytanie, podsunął papierosy
młodzieńcom. Obaj skwapliwie skorzystali z zaproszenia. Fred podał im
ognia, a potem spróbował znowu:
- To co jest z tym Kołodziejczykiem?
Wyższy widać uznał, że wkupne w postaci deficytowych papierosów
jest gwarancją świadczącą o poziomie gościa, bo wskazał ręką lewe drzwi:
- Tu jest jego hawira, ale kontaktu z nim nie będzie. Od rana leży
nachlany jak worek. Znaczy się sprawił se tytę ratuszową, bo widać mu
bejmów niespodziewanie przybyło.
- Normalnie to pije ino jednego, góra dwa korbolki, ale dzisiaj to tu
była impreza z gorzołą i zagrychą - dodał mniejszy. - Wiaruchna już
odpłynęła, a ten został leżeć.
- To na tej robocie w portierni w akademiku można tak dobrze
zarobić? - zdziwił się Marcinkowski.
- Ady tam, panie, co on tam zarobi, tyle co kot napłakał. On tam ino
kilka razy w miesiącu łazi, bo kto by tam takiego chlora trzymał. Nie robi
tam na stałe, tylko w zastępstwie za swoją siorę, tą Majewską z Aazarza.
Jak ona nie może, to jego woła na nockę do akademika.
O tym już Marcinkowski zdążył się dowiedzieć. Koło południa
poszedł do Komendy Miejskiej odwiedzić porucznika Walczaka, który
zajmował się śledztwem w sprawie morderstwa w akademiku. Akurat
porucznik przesłuchiwał tę portierkę, Majewską Izabelę, która w noc
zabójstwa pełniła dyżur w Jowicie. Od razu widać było, że kobieta coś
kręci. Nie była w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów
dotyczących tej nocy. Twierdziła, że poszła spać i że nikt obcy nie
wchodził do akademika.
Dopiero w drugiej godzinie przesłuchania, gdy Walczakowi puściły
nerwy i postraszył ją, że może odpowiadać za współudział w zabójstwie,
Majewska rozpłakała się i wyznała, że tej nocy musiała być wcześniej w
domu, więc umówiła się, że dyżur za nią wezmie jej brat. Zdarzało się tak,
jak zapewniła Majewska, tylko w wyjątkowych wypadkach, a
kierowniczka akademika podobno nie robiła w tej sprawie trudności.
Podała im też adres brata, który mieszkał w baraku na Opolskiej. Zeznanie
zostało zaprotokołowane, Majewska poszła do domu, a Marcinkowski
postanowił, że sam pojedzie odwiedzić Kołodziejczyka.
Zapukał w odrapane drzwi. Nikt nie odpowiedział, nacisnął więc
klamkę. Drzwi puściły. W nos uderzył go charakterystyczny odór pijackiej
meliny, mieszanka skwaśniałego alkoholu, papierosów popularnych i
moczu.
Pokój wyglądał podobnie jak wszystkie takie miejsca, które
Marcinkowski oglądał już w ciągu lat swojej pracy.
Kuchenny stół zastawiony pustymi flaszkami i upaćkanymi
musztardówkami z resztkami niedopitego alkoholu, pełna petów
popielniczka z luksfera, kilka puszek po paprykarzu szczecińskim i
śledziach w oleju. W głębi pomieszczenia na rozbebeszonym tapczanie,
przykryty poszarzałym od starości i brudu kocem, leżał człowiek.
Spod koca wystawały tylko dwie wielkie, brudne stopy.
Marcinkowski podszedł do leżącego, pochylił się nieco i zaraz ze
wstrętem się wyprostował. Kwaśny zapach rzygowin nie zachęcał do
bliższego kontaktu z gospodarzem mieszkania. Milicjant rozejrzał się
wokół i po chwili znalazł to, czego szukał. Pod metalową umywalką stało
brudne emaliowane wiadro. Opróżnił je do blaszanej balii i napełnił wodą
z kranu. Wrócił do śpiącego mężczyzny i wylał mu całą zawartość wiadra
na głowę.
- Co jest, do kurwy jasnej?! - wrzasnął wyrwany ze spokojnego snu, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl