,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
stojących, zamknął kluczykiem drzwi od strony kierowcy, a potem mimo deszczu obszedł samochód dokoła, sprawdzając po kolei, czy wszystkie drzwi na pewno są zamknięte. W tym miejscu ostrożność była konieczna, bo kierowca, który by tego nie dopatrzył, mógł być niemal pewny, że jego pojazd natychmiast zostanie splądrowany. Milicjant przebiegł szybko pięciometrowy dystans od poloneza do drzwi baraku i stanął między dwójką chłopaków. Spoglądając na wyższego, powoli wyciągnął z kieszeni swojego płaszcza paczkę marlboro, wyjął jednego papierosa i przypalił go przerobioną jednorazówką. - Kołodziejczyk Marian to z prawej czy z lewej? - zapytał jakby od niechcenia, wskazując ruchem głowy ciemny korytarzyk prowadzący do dwóch mieszkań. - A chuj komu do tego! - zaśmiał się ten wyższy. - No właśnie - poparł go rezolutnie jego niższy kolega. Marcinkowski spojrzał na trzymaną w ręku paczkę papierosów i jakby nie słysząc chamskiej odpowiedzi na swoje pytanie, podsunął papierosy młodzieńcom. Obaj skwapliwie skorzystali z zaproszenia. Fred podał im ognia, a potem spróbował znowu: - To co jest z tym Kołodziejczykiem? Wyższy widać uznał, że wkupne w postaci deficytowych papierosów jest gwarancją świadczącą o poziomie gościa, bo wskazał ręką lewe drzwi: - Tu jest jego hawira, ale kontaktu z nim nie będzie. Od rana leży nachlany jak worek. Znaczy się sprawił se tytę ratuszową, bo widać mu bejmów niespodziewanie przybyło. - Normalnie to pije ino jednego, góra dwa korbolki, ale dzisiaj to tu była impreza z gorzołą i zagrychą - dodał mniejszy. - Wiaruchna już odpłynęła, a ten został leżeć. - To na tej robocie w portierni w akademiku można tak dobrze zarobić? - zdziwił się Marcinkowski. - Ady tam, panie, co on tam zarobi, tyle co kot napłakał. On tam ino kilka razy w miesiącu łazi, bo kto by tam takiego chlora trzymał. Nie robi tam na stałe, tylko w zastępstwie za swoją siorę, tą Majewską z Aazarza. Jak ona nie może, to jego woła na nockę do akademika. O tym już Marcinkowski zdążył się dowiedzieć. Koło południa poszedł do Komendy Miejskiej odwiedzić porucznika Walczaka, który zajmował się śledztwem w sprawie morderstwa w akademiku. Akurat porucznik przesłuchiwał tę portierkę, Majewską Izabelę, która w noc zabójstwa pełniła dyżur w Jowicie. Od razu widać było, że kobieta coś kręci. Nie była w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów dotyczących tej nocy. Twierdziła, że poszła spać i że nikt obcy nie wchodził do akademika. Dopiero w drugiej godzinie przesłuchania, gdy Walczakowi puściły nerwy i postraszył ją, że może odpowiadać za współudział w zabójstwie, Majewska rozpłakała się i wyznała, że tej nocy musiała być wcześniej w domu, więc umówiła się, że dyżur za nią wezmie jej brat. Zdarzało się tak, jak zapewniła Majewska, tylko w wyjątkowych wypadkach, a kierowniczka akademika podobno nie robiła w tej sprawie trudności. Podała im też adres brata, który mieszkał w baraku na Opolskiej. Zeznanie zostało zaprotokołowane, Majewska poszła do domu, a Marcinkowski postanowił, że sam pojedzie odwiedzić Kołodziejczyka. Zapukał w odrapane drzwi. Nikt nie odpowiedział, nacisnął więc klamkę. Drzwi puściły. W nos uderzył go charakterystyczny odór pijackiej meliny, mieszanka skwaśniałego alkoholu, papierosów popularnych i moczu. Pokój wyglądał podobnie jak wszystkie takie miejsca, które Marcinkowski oglądał już w ciągu lat swojej pracy. Kuchenny stół zastawiony pustymi flaszkami i upaćkanymi musztardówkami z resztkami niedopitego alkoholu, pełna petów popielniczka z luksfera, kilka puszek po paprykarzu szczecińskim i śledziach w oleju. W głębi pomieszczenia na rozbebeszonym tapczanie, przykryty poszarzałym od starości i brudu kocem, leżał człowiek. Spod koca wystawały tylko dwie wielkie, brudne stopy. Marcinkowski podszedł do leżącego, pochylił się nieco i zaraz ze wstrętem się wyprostował. Kwaśny zapach rzygowin nie zachęcał do bliższego kontaktu z gospodarzem mieszkania. Milicjant rozejrzał się wokół i po chwili znalazł to, czego szukał. Pod metalową umywalką stało brudne emaliowane wiadro. Opróżnił je do blaszanej balii i napełnił wodą z kranu. Wrócił do śpiącego mężczyzny i wylał mu całą zawartość wiadra na głowę. - Co jest, do kurwy jasnej?! - wrzasnął wyrwany ze spokojnego snu, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|