,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Więc poszłam. Ale nie udało mi się zasnąć. Choć wylegiwałam się w łóżku od piątej rano do mniej więcej wpół do jedenastej. Nie mogłam pozbyć się myśli o Heather i o tym domu. Tym strasznym, okropnym domu. Och, a także o tym, co mi powiedział agent specjalny Johnson. To znaczy o Douglasie. Głosy Douglasa mówią mu, żeby popełnił samobójstwo, nie zabijał innych ludzi. Więc sugestie agenta specjalnego Johnsona nie miały najnudniejszego sensu. Ani deczka. Poza tym Douglas nie prowadzi samochodu. Kiedyś miał prawo jazdy i auto, fakt. Jednak od dnia, kiedy nas wezwali - zeszłej zimy, kiedy Douglas miał pierwszy epizod" - i pojechaliśmy po niego do colle-g'u, a Mike prowadził z powrotem - samochód, zimny i martwy, tkwi w garażu. Nawet Mike nim nie jezdzi. Mike, który oddałby niemal wszystko za własny samochód. Ale sam sobie winien - na koniec szkoły zażyczył sobie komputer. Głupi, bo na wóz mógłby wabić Claire Lippman i zabrać ją na randkę do kamieniołomów, Tak więc nawet Mike nie ruszyłby tego samochodu. To był wóz Douglasa. I pewnego dnia Douglas miał znowu nim pojechać. Ale jak dotąd tego nie zrobił. Nie miałam co do tego wątpliwości, bo kiedy mama powiedziała, że podrzuci mnie do szkoły, sprawdziłam opony samochodu Douglasa. Gdyby się wyprawiał do domu przy kamieniołomach, na oponach byłby piach. A nie było. Opony w samochodzie Douglasa były czyste jak łza. To nie znaczy, że uwierzyłam agentowi specjalnemu Johnsonowi. Gadał te bzdury o Douglasie, żeby się przekonać, czy przypadkiem nie znam prawdziwego mordercy i z jakiegoś dziwacznego powodu go nie ukrywam. Dotarłam na zajęcia orkiestry w połowie przesłuchania instrumentów smyczkowych. Akurat grała Ruth, kiedy weszłam z usprawiedliwieniem spóznienia na kartce. Nie zauważyła lnie, pochłonięta grą. Wybrała sonatę, której się nauczyła na bozie. Wiedziałam, że będzie miała pierwsze krzesło. Ruth zawsze zdobywa pierwsze miejsce. Kiedy skończyła, pan Vine powiedział: Zwietnie, Ruth" i zawołał następną wiolonczelistkę. W naszej orkiestrze były tylko trzy wiolonczelistki, więc konkurencja nie należała do szczególnie zaciętych. Trzeba było jednak siedzieć tam i słuchać, jak ludzie ubiegają się o swoje miejsca. To było okropnie nudne. Zwłaszcza skrzypce. Piętnastu skrzypków i skrzypaczek grało ten sam utwór. - Cześć - szepnęłam, udając, że szukam czegoś w plecaku. - Cześć - odszepnęła Ruth, chowając wiolonczelę do futerału. - Gdzie byłaś? Co się dzieje? - Wszyscy mówią, że uratowałaś Heather Montrose od śmierci. - Owszem - stwierdziłam skromnie. - Zgadza się. - Dlaczego zawsze dowiaduję się o wszystkim ostatnia? No więc gdzie ona była? - W tym wstrętnym starym domu przy drodze do kamieniołomów - szepnęłam. - Przy drodze, której już nikt dzisiaj nie używa. - A po co tam polazła? -Wiesz, nie znalazła się tam całkiem z własnej woli - wyjaśniłam i opowiedziałam wszystko po kolei. - Rany - mruknęła Ruth, kiedy doszłam do końca. - Wyjdzie z tego? - Nie wiem. Nikt nie jest w stanie tego przewidzieć. Ale... - Przepraszam. Czy nie możecie ciszej? Przeszkadzacie wszystkim pozostałym. Podniosłyśmy wzrok. Karen Sue Hankey rzucała nam gniewne spojrzenie. Tyle że pod gniewnym spojrzeniem rozciągał się szeroki pas gazy zakrywającej nos i przylepionej plastrem do policzków. Wybuchnęłam śmiechem. No cóż, nie mogłam się powstrzymać. - Zmiej się, śmiej, Jess - powiedziała Karen Sue. - Zobaczymy, kto się będzie śmiał w sądzie. Karen Sue - wykrztusiłam, chichocząc. - Po co ci ta gaza? Wyglądasz śmiesznie. - Doznałam kontuzji narządu powonienia - oznajmiła Karen Sue wyniośle. - Możecie przeczytać oświadczenie lekarskie. - Kontuzja narządu... - parsknęła Ruth. - Czyli po prostu masz rozkwaszony nos. - Ryzyko infekcji - poinformowała nas Karen Sue - jest niezmiernie wysokie. To mnie dobiło. Zmiałam się tak, że o mało nie dostałam konwulsji. Pan Vine w końcu zwrócił na nas uwagę i powiedział ostrzegawczo: - Dziewczynki! Oczy Karen Sue zamigotały groznie ponad brzegiem bandaża, ale nie odezwała się ani słowem. Nie wtedy. Gdy rozległ się wreszcie dzwonek na lunch, wyniosłyśmy się stamtąd z Ruth czym prędzej. Chciałyśmy pogadać o Heather. - A więc powiedziała oni" - powtórzyła Ruth, kiedy pochylałyśmy się obie przy stole nad taco. Dobra, ja się pochylałam nad taco. Ruth dołożyła do swojego kupę sałaty i polała to jeszcze beztłuszczowym sosem, uzyskując w ten sposób sałatkę z taco. I, moim zdaniem, bałagan na talerzu. - Jesteś pewna? Powiedziała: Oni wrócą"? Skinęłam głową. Z jakiegoś powodu byłam wściekle głodna. Pożerałam trzecią porcję. -Zdecydowanie tak - potwierdziłam, popijając coca-colą. - Oni". - Więc w wypadku Amber - stwierdziła Ruth - też możemy mieć do czynienia z kilkoma osobami. Jeśli obie te sprawy są ze sobą powiązane. A wygląda na to, że są. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|