[ Pobierz całość w formacie PDF ]
świadczeniem moich podróży po świecie. Tamtejsi Tybetańczycy wy- warli na mnie niezatarte wrażenie. Po upływie ponad dziesięciu lat od tamtej audiencji u Dalajlamy w roku 1972 sprawy Tybetu wciąż zajmowały mój umysł. One też wy- zwoliły moje uśpione koczownicze instynkty. Poczynając od roku 1984 i wykorzystując Katmandu jako bazę, wędrowałem przez szerokie, otwarte przestrzenie Tybetu przez cztery lata, prowadząc badania ma- jące na celu stworzenie przewodnika poświęconego starożytnym celom pielgrzymek w Tybecie. Krajobraz wysokiego płaskowyżu, przejmujący i oszałamiający, różnił się od wszystkich innych, jakie kiedykolwiek widziałem podczas moich wędrówek w poprzednich latach. Tybetańczycy byli tacy, jakich pamiętałem z Dharamsali: łagodni, hojni i skłonni do niespodziewanego, głośnego, serdecznego śmiechu. Fakt, że jestem rdzennym Chińczykiem, nie powstrzymywał ich od udzielania mi pomocy. A uśmiechnięte oblicze Dalajlamy nigdy nie było daleko. Wszystkie wiejskie domy i klasztory, które odwiedziłem, miały jego fotografię na ołtarzach. Każdy Tybetańczyk, z jakim się zetknąłem, pytał o niego, często ze łzami w oczach. Niespodziewanie Dalajlama i to, co repre- zentował, nabrało większego znaczenia w moim umyśle. Uderzyło mnie to, że on i jego rodacy praktykują bardzo prostą religię bycie uprzejmymi w stosunku do siebie nawzajem. DY METALOWA BRAMA REZYDENCJI Dalajlamy zamknęła się za G nami, razem z Tenzinem Taklhą poszedłem w górę szeroką wy- betonowaną ścieżką do tej części rezydencji, gdzie zawsze przeprowa- dzałem swoje wywiady z tybetańskim przywódcą. Minęliśmy kompleks składający się z holu i sali audiencyjnej, i małą salę, w której śpie- wano psalmy, a następnie przeszliśmy przez mocno zalesiony obszar. 28 KOZIA BR�DKA FU MANCHU Dalej znajdowały się ogrody i pokazny dwupiętrowy budynek, w którym Dalajlama śpi i kontempluje. To było najdalsze miejsce, do jakiego kiedykolwiek dotarłem w obrębie tego ogrodzonego terenu. Indyjski żołnierz, kołysząc karabinem automatycznym, patrolował obszar przed wejściem. Inny Hindus, człowiek w cywilnym ubraniu, z białą koszulą wyłożoną na spodnie, obserwował nas obojętnie. Trzej czy czterej tybetańscy ochroniarze przechadzali się w ciszy. Gdy stanę- liśmy przed domem, poczułem się niezręcznie, jak intruz w najskryt- szym sanktuarium Dalajlamy. Jak gdyby na jakiś sygnał tybetański przywódca wyszedł z budynku, spojrzał na mnie, uśmiechnął się i powiedział: Ni hao? swoim grzmiącym barytonem. Uwielbia używać chińskiego, witając się ze mną. Mocno uścisnąwszy moją dłoń, ruszył ścieżką ogrodową. Szedł żwawo wzdłuż łagodnego zbocza przez jakieś pięćdziesiąt metrów, a na- stępnie zawrócił. Głośno chichotał, kiedy do mnie podszedł chciał mi zaimponować. Kilka miesięcy wcześniej rozmawialiśmy o wadze ćwi- czeń fizycznych. Wtedy przyznał mi się, że nie lubi ćwiczeń fizycznych, że nie bardzo chce mu się je wykonywać. Obiecał mi jednak, że zwięk- szy liczbę skłonów z trzydziestu do stu dziennie. Teraz bardzo chciał mi pokazać, jak poważnie traktuje swoje poranne ćwiczenia. Gestem wskazał, abyśmy z Tenzinem poszli za nim. Weszliśmy na górę po betonowych zewnętrznych schodach, na jaskrawo oświetlone drugie piętro wielką, otwartą przestrzeń z rozstawionymi kilkoma wygodnymi kanapami i fotelami. Orientalne pledy pokrywały częścio- wo parkiet, a okna, sięgające od podłogi do sufitu, zajmowały całą ścia- nę po prawej stronie. Można było zobaczyć dolinę Kangra leżącą w dole i szczyty gór majaczące w pierwszych promieniach słońca. Następnie Dalajlama zaprowadził nas do swojego pokoju medytacji. 29 [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|