,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ucieszył się z tego maleńkiego zwycięstwa. - Nie masz ochoty usłyszeć swojego prawdziwego imienia i nazwiska? - Gdy ostatnio je usłyszałam, facet usiłował mnie zabić. - Bobby? - Tak. - Więc rzeczywiście nie uważasz go za przypadkowego napastnika. Sądzisz, że chodziło mu właśnie o ciebie? - Prawie zawsze tak myślę. - Prawie zawsze? - Gdy uciekasz, trudno zachować obiektywizm. Wydawało mi się, że Bobby wymówił moje imię, ale nie jestem pewna. W chwili zagrożenia percepcja czasem kuleje, instynkt zawodzi. - Twój zawiódł cię wtedy w Paryżu. - Nie chcę rozmawiać o Paryżu. - Czy w ten sposób przyznajesz, że byłaś Marie St. Germaine? - Nie. Norbert ledwie powstrzymał się od gniewnej odpowiedzi. Zanadto naciskał. Jeśli Celie miała powiedzieć mu coś o sobie, to niech zrobi to w dowolnym tempie i w taki sposób, jaki jej najbardziej odpowiada. - Przepraszam. Mów to, co uznasz za stosowne. Uważnie popatrzyła mu prosto w oczy, on zaś bez trudu domyślił się jej wątpliwości. Zastanawiała się, ile może ujawnić. Jak dalece mu zaufać. - Widziałam, jak popełniono morderstwo - oznajmiła i czekała na jego reakcję, lecz on postarał się nawet nie mrugnąć okiem. - Zabity mężczyzna był... - wzięła głęboki oddech - moim kochankiem. - Boisz się, że morderca chce zabić również ciebie? - Na pewno usiłują to zrobić. - Oni? - To tylko takie sformułowanie. - Czyli nie wiesz, kim jest zabójca? - Nie. - Rozumiem. - Nieprawda. Nic nie rozumiał. Ta historia niewątpliwie zawierała więcej niewiadomych, niż początkowo sądził. - Ten ktoś myśli, że znam jego tożsamość i chce się mnie pozbyć. Norbert zauważył, że teraz użyła liczby pojedynczej. Czyżby celowo starała się wprowadzić go w błąd? - Nie lepiej zgłosić się na policję i zażądać ochrony? - Naprawdę wierzysz, że policja jest w stanie ją zapewnić? - Chyba nie. - No właśnie. Dlatego uciekłam. - Skąd? - spytał, a ona natychmiast zacisnęła usta. - Celie, mam powody, aby podejrzewać, że jesteś Amerykanką. Nie możesz powiedzieć mi chociaż tyle? Stany to wielki kraj, zamieszkany przez ćwierć miliarda ludzi. Nie pytam cię o adres i numer ubezpieczenia. - Dla dobra nas obojga powinieneś wiedzieć jak najmniej. - Dlaczego? Ponieważ chcę cię chronić? Czy dlatego, że nadal mi nie ufasz? - Nie ufam nikomu. - A co planujesz? Do końca życia zmieniać tożsamość i przenosić się z kraju do kraju? Jak to organizujesz? Załatwiasz fałszywe paszporty i metryki osób zmarłych lub takich, którzy nie funkcjonują w normalnym społeczeństwie? - Nic więcej ci nie powiem. Zastanawiał się, czy to, co wyznała, jest prawdą. Jeśli tak, to musiała rozwiać jedną ważną wątpliwość. - Jesteś współwinna tej zbrodni? Uciekasz przed wymiarem sprawiedliwości? - Nie! Odpowiedz padła tak szybko i zabrzmiała tak szczerze, że w nią uwierzył. Owszem, Celie Sherwood była wspaniałą aktorką i równie utalentowaną kłamczuchą, lecz tym razem chyba mówiła szczerze. - Dlaczego zamierzałeś puścić Bobby'ego? - Jak to... puścić? - Wtedy, gdy go pokonałeś. Chciałeś go puścić i to ja walnęłam go kamieniem. - A co według ciebie miałem uczynić? Poderżnąć mu gardło? Oddać w ręce policji? Niby jak? Sam? Ty na pewno zaraz byś zwiała, więc mogłem albo go zabić, albo zostawić. Nie widzę się w roli mordercy ani kata wymierzającego sprawiedliwość. - Może znałeś Bobby'ego. - Sugerujesz, że razem dybaliśmy na twoje życie? %7łe znałem jego plany względem ciebie? Celie wzruszyła ramionami. - Chyba całkiem ci odbiło. Niby skąd wiedziałbym, że z tego punktu naprawczego pobiegniesz do tego atlety? Nawet gdybyśmy obaj byli w zmowie, to nie moglibyśmy zgadnąć, co zrobisz, prawda? Nie odpowiedziała. - Twierdzisz, że ktoś usiłuje cię zabić. Ja miałem do tego wiele okazji, od kiedy znalazłem cię w tamtym zaułku, ale nic ci nie zrobiłem. Przeciwnie, przywiozłem cię tutaj, żeby zapewnić ci bezpieczeństwo. Czy to nic dla ciebie nie znaczy? - Już sama się w tym gubię - mruknęła. - Wystarczy, że komuś zaufam, że przestanę oglądać się za siebie i już... - Bobby nie był pierwszym zamachowcem, który cię zaatakował, prawda? - Nie. - Ile razy cię to spotkało? - Sporo. Sposób, w jaki powiedziała to jedno krótkie słowo, mówił dużo więcej niż ono samo. Celie Sherwood chyba w każdej chwili spodziewała się śmierci. Była tak znużona długotrwałą ucieczką, tak bardzo udręczona wiszącym nad jej głową niebezpieczeństwem, że obecnie akceptowała swoją sytuację, chociaż nie zamierzała się poddać. - Celie. - Norbert pokręcił głową. - Nie jestem w stanie nawet sobie wyobrazić, co przeżywasz. - Traktuję to jak śmiertelną chorobę. Nie mam żadnych objawów, ale śmierć czeka na mnie za rogiem. Tyle tylko, że w moim przypadku kostucha rzuci się na mnie znienacka i nigdy się nie dowiem, kto mnie załatwił. - Naprawdę tak sądzisz? - W zasadzie tak, chociaż... gdzieś w głębi duszy kołacze się odrobina nadziei, że zdołam wyjść z tego cało. %7łe pokonam przeciwnika i kiedyś, w przyszłości, już nie będę musiała uciekać. - Jak możesz pokonać kogoś nieznanego? - Po troszeczku. Tak, jak wymykając się z rąk Bobby'ego... Jak radząc sobie z tym... - Wskazała na zraniony bark. - I znów zmieniając nazwisko, aby pojawić się na Fidżi lub na australijskiej prowincji? - W Kangurowie, stary? Co mogłaby tam zdziałać taka dziewuszka, jak ja? Norbert z podziwem słuchał, gdy gładko przeszła na australijski akcent i slang. - Wygląda na to, że już tam byłaś. - W dzieciństwie zawsze marzyłam o dalekich podróżach. Moje przyjaciółki pragnęły zostać tancerkami lub lekarkami, a ja chciałam wędrować po Antarktydzie i zdobywać Mont Everest. Niekoniecznie naraz - dokończyła z uśmiechem. - Chyba zrealizowałaś część tych marzeń. - Może. - Ale nie tak, jak zamierzałaś. - Przysunął się bliżej, a na jej twarzy natychmiast pojawił się wyraz czujności. - Pozwól, że ci pomogę. - Niby jak? - Mam szerokie koneksje. Jestem w stanie zapewnić ci bezpieczeństwo. I ustalić, kto cię prześladuje. - Podróżuję w pojedynkę. - Gdybyś w tamtym zaułku podróżowała w pojedynkę, już leżałabyś dwa metry pod ziemią. - A kto mi zaręczy, że wkrótce tam nie wyląduję? - Nikt. Ale będziesz miała większe szanse przetrwać, jeśli ktoś cię wesprze. To twoje życie, Celie. A ja jestem kimś obcym. Nie winię cię za brak zaufania do mnie. Twoja sytuacja uczyniła z ciebie paranoiczkę... - Nie jestem paranoiczką! Nie wymyśliłam tego wszystkiego. %7łyję w bezustannym zagrożeniu i ono jest bardzo realne! Patrzył na nią, świadomy tego, że wystarczyło jedno słowo, aby porzuciła [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|