,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wą, jak spod ziemi wyrosła przed nim Meg. Jej wzrok mówił wszystko. Czekała na jego R L T kolejny krok. Zrozumiał, że ostatnie słowo należy do niego. Poczucie pełnej władzy nad Megan sprawiało mu wielką przyjemność. Niebawem będzie się z nią kochać. Jego ciało wyprężyło się na myśl o czekających go rozkoszach. Zdawał sobie sprawę, że wystarczy jeden gest, a Meg padnie mu w ramiona. Jed- nak mimo to czuł, że panna Imsey różni się od poprzednich jego zdobyczy. Przyglądając się bacznie, jak wolno pije kawę, stwierdził, że Megan naprawdę jest nieśmiała i nie jest to tylko poza obliczona na podbijanie męskich serc. Był doświadczonym uwodzicielem, ale tylko przy niej zdarzyło mu się odczuć, że to nie on jest w centrum zainteresowania, szczególnie kiedy Megan opowiadała o swoim królestwie egzotycznych kwiatów. Urwał kwitnącą poziomkę z dekoracji na stole. Na drugiej łodyżce, obok małego owocu, znajdował się biały pąk. Gianni przyjrzał mu się ze smutkiem. Ten przedwcze- śnie zerwany kwiat nie będzie miał szansy rozkwitnąć. Podał go Meg. Potrząsnęła głową. - Ty zjedz poziomkę - powiedziała. - Nie, dziękuję. Skosztowałem dziś wielu wspaniałych rzeczy. Ta poziomka wy- gląda dorodnie, ale kto wie, jak smakuje. To mówiąc, podniósł owoc do ust Megan. Posłusznie otworzyła usta. Poziomka była słodka, miękka i aromatyczna. - Przepyszna! Nie ma nic lepszego niż świeży owoc. - Czyżby? Mam dla ciebie niespodziankę, ale najpierw musisz mnie oprowadzić po oranżerii. Chyba nie zapomniałaś? Chodzmy do twego raju. Wieczorem ogród zmieniał się w miejsce magiczne. Z drzew zwisały lampiony, a ich blask podkreślał urodę egzotycznych roślin. W delikatnym świetle błyszczały kwiaty werbeny i ozdobnego tytoniu. Meg i Gianni bez słowa szli w stronę oranżerii, a ich postacie rzucały długie cienie na kolorowe gazony. Kiedy znalezli się w środku, Meg nacisnęła guzik i otworzyła świe- tliki w dachu, aby wpuścić świeże powietrze. Przeszli jeszcze kilka metrów, po czym Meg stanęła. Gianni był tuż za nią. - Mam propozycję - powiedział cicho. Meg odwróciła się wystraszona. R L T - Jaką? - Najlepszą z możliwych - odparł i spojrzał wokół na gęstwinę egzotycznych ro- ślin. Meg zrobiła z kolekcji ojca prawdziwe arcydzieło. Widok przypominał tropikalną dżunglę. Orchidee i bromelie rosły w cieniu zwisających gałęzi i lian. Otaczały ich kwiaty w kolorach bursztynu, czerwieni i mocnego różu. W oddali słychać było szmer wody w zródełku. Znalezli się w raju. - Tobie też jest tak gorąco? - spytał Gianni, ocierając czoło. Meg przestraszyła się, że na jej sukni pojawiły się ciemne plamy potu. Szybko zdjęła bolerko i powiesiła je na gałęzi. - Przed przyjęciem mówiłaś, że jesteś zdenerwowana, a teraz jak gdyby nigdy nic sama zaczynasz się rozbierać - zażartował. - Czyżby delikatna angielska róża zmieniła się w egzotyczny wyzywający kwiat? - Jest mi gorąco. Inaczej się ubieram, kiedy tu pracuję. - Czy ja też mogę zdjąć marynarkę? - Oczywiście. Gianni zdjął marynarkę i rozluznił krawat. - Chciałem cię przeprosić za zachowanie pani Ricci. Co prawda miała swoje po- wody, bo bardzo się jej podobam, ale to nie usprawiedliwia jej zachowania. No tak, nie ma kobiety, która by nie pragnęła Gianniego, pomyślała Megan. - Zauważyłam, jak na ciebie patrzy - powiedziała. - Co chwilę rzucała mi pogar- dliwe spojrzenia. - Chcę ci to wynagrodzić. Idealnie wypełniasz swoje obowiązki, jesteś pracowita, dyskretna i masz nienaganne maniery. Zrobiłaś furorę, nie tylko pokazując oranżerię i ogród. W związku z tym chciałbym zaproponować ci awans - powiedział poważnie, choć w jego oczach pojawiły się iskierki. - Chcę dać ci większą władzę w moim pałacu, carissima - zakończył niemal szeptem, kładąc dłonie na jej ramionach. Kiedy milczała, wsunął palec pod ramiączko jej sukni. - Nie rozumiem - powiedziała wolno Megan. - Chyba nie chcesz mi się oświad- czyć? R L T - Oczywiście, że nie, ale jesteś blisko... Chyba wiesz, co ci proponuję. - Pochylił głowę i teraz niemal dotykał ustami jej warg. Patrzyła w jego lśniące oczy, nadal nie rozumiejąc, co ma na myśli. - Naprawdę nie wiesz, o co chodzi? - spytał z niedowierzaniem. Meg pokręciła głową. Widać było, że Gianni toczy wewnętrzną walkę, starając się, aby dobre maniery nie ustąpiły rosnącej żądzy. Rozejrzał się po oranżerii, otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale szybko się rozmyślił. - Powiedz wreszcie, o co chodzi? - powiedziała niecierpliwie Meg. - Chcę, żebyś mnie dobrze zrozumiała. Nie proponuję ci małżeństwa, nie chodzi też o miłość. Nie jestem do tego zdolny. Serce Meg biło coraz szybciej. Czuła, że cokolwiek Gianni powie, i tak mu ule- gnie. Patrzyła na niego jak zaczarowana, nie mogąc ruszyć się z miejsca. - W moim świecie małżeństwo to formalność, chodzi o majątek. Nie ma to nic wspólnego z miłością i opiera się wyłącznie na chłodnej kalkulacji. Ożenię się dla dobra mojej rodziny. Muszę mieć potomka. Wybiorę sobie na żonę bogatą Włoszkę, która wniesie pokazne wiano i wzmocni pozycję Bellinich. W moich sferach mężczyzni szu- kają prawdziwych przyjemności poza małżeńską sypialnią - zakończył niemal szeptem. Meg zmarszczyła czoło, próbując zrozumieć, co Gianni do niej mówi. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|