,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
puścił się galopem w kierunku znajdującym się pod małym kątem od tego, z jakiego przybyli zwiadowcy. Tuż za jezdzcami głośno podskakiwała armata, a za nią toczył się jaszcz z amunicją. Wasza Dostojność! koniuszy królewski zwrócił się do Hobarta. Powinien pan dołączyć do oddziału artylerii. Dobrze, ale co ja mam tam właściwie robić? Proszę zostać z królem i robić to samo, co on doradził Psambides i oddalił się. Jezdzcy ustawili się szerokim frontem z armatą w samym środku linii. Stanęli na ostatnim wzgórzu przed Keio, trochę bardziej w stronę góry rzeki. Armata i pociski zostały ustawione na szczycie wzgórza, a zaprzęg odwiązany i odprowadzony na stronę. Dopiero teraz Hobart mógł lepiej przyjrzeć się działu. Miało cylindryczną, nie zwężającą się lufę. W Logai najwyrazniej brakowało admirała Dahlgrena. Zamiast śruby ustawienia pionowego miało prymitywny mechanizm zaopatrzony w przesuwną dzwignię. Działonowi ubili proch, po czym wepchnęli kulę. Valangas osobiście wypełnił zapał. Hobart nie mógł nic dojrzeć, gdyż rzekę przesłaniały mu drzewa, widział jedynie słońce odbijające się od metalowych części uprzęży łowców, zamykających część koryta znajdującą się przed armatą. Synu! zawołał król Gordius z wysokości swego wielbłądoparda. Cofnij się! Jesteś na linii ognia! Hobart zmusił swego konia do odjechania w kierunku otaczającej króla grupy Logaian z włóczniami i muszkietami, i w tej samej chwili do jego uszu doszedł od strony rzeki odgłos siorbania i wysysania. Co chwila słychać było głośne pluśnięcia jakiejś ogromnej istoty, gramolącej się prawdopodobnie z błota. Nad wierzchołkami drzew pojawił się szaroczarny grzbiet. Myśliwi znajdujący się najbliżej zwierzęcia zaczęli się teraz cofać w popłochu. Drzewa zatrzeszczały. Jedno z nich zwaliło się z łoskotem i oczom łowców ukazało się zwierzę. Pierwszą reakcją Hobarta była myśl: I to ma być to zwierzę? Istota posiadała ciało słonia, co prawda dość wyrośniętego, bo co najmniej dwa razy większego od typowego, długi, gruby ogon oraz głowę powiększonego hipopotama. Z nosa wyrastała jej para rozchodzących się na boki rogów. Wielkość zwierzęcia mogła być rzeczywiście przerażająca, ale jego wygląd nie dawał żadnych podstaw do zwracania nań szczególnej uwagi. Bestia zainteresowała się grupką jezdzców przejeżdżających obok kępy krzaków za drzewami. Jak tylko ich spostrzegła, zaczęła ciężko stąpać w ich kierunku. Dało się słyszeć wystrzały muszkietów i jezdzcy uskoczyli galopem w prawo, w górę rzeki, zostawiając za sobą białe obłoki kurzu wiszące w nieruchomym powietrzu, jak atramentowe chmury zostawiane przez uciekające kałamarnice. Zwierzę, którego najwyrazniej nie dosięgły muszkiety, ruszyło za nimi, wystawiając prawy bok na strzały armatnie. Jeden z jezdzców spadł z konia, ale szybko wstał i zniknął w zaroślach. Krzyk Valangasa zmusił Hobarta do odwrócenia się o sto osiemdziesiąt stopni. Hej! grzmiał generał. Ty tam, Jakiśtam, z drogi! Hobart posłusznie uczynił, czego od niego żądano, cwałując w kierunku grupki formującej się przy królu. Pózniej, kiedy celowniczowie starając się utrzymać bestię na muszce, obracali działo, król wraz z całą swą gromadką musiał zatoczyć wokół niego koło, aby uciec z linii ognia. Już! powiedział jakiś głos. Hobart spojrzał na bestię, która przechodziła właśnie obok wzgórza, na którym stało działo. Poruszała się z zaskakującą szybkością i dosłownie rosła teraz w oczach w takim tempie, że wprowadzało to wszystkich w stan paniki. Wydawało się, że zwierzę ma co najmniej piętnaście metrów wzrostu, chociaż w rzeczywistości nie miało nawet połowy tego. Armata wystrzeliła gdzieś po lewej stronie. Hobart uchwycił kątem oka smugę dymu, usłyszał uderzenie kuli trafiającej zwierzę i dojrzał, jak czarna plamka odbija się od ciała niedoszłej ofiary i szybuje w niebo. Zwierzę zbliżało się szybko cwałując. W tej samej chwili wokół Hobarta odezwały się muszkiety, najpierw jeden albo dwa, a potem [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|