,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wąs i mutacja nadała głosowi niskie brzmienie. - Nie chodź tam, Anka. - Dlaczego? - Urwijmy się. Nudno. Śmierdzi szkołą. Matki tiu-tiu- -tiu, belfry nadęte... - Będzie można potańczyć. - Zależy ci na tym? . - Nie... - To chodźmy. - Dokąd? - Tak, przed siebie. Fajna noc. Nie musisz się przecież opowiadać. Zresztą myślą, że jesteś w budzie, - Babka czeka. Ojciec chciał przyjść, ale coś mu wypadło. Może jeszcze przyjść. - Przyjdzie, zobaczy, że cię nie ma, i pójdzie. A babka może raz poczekać. No nie? Na całą noc nie idziemy. Skoczymy nad Świder i wrócimy. Bez słowa kiwnęła głową. Skręcili w boczną ulicę. Wziął ją za rękę i szli jak para grzecznych dzieci. Ale po chwili puścił jej dłoń i objął ją wpół. Był spocony. Rozplatał krawat i włożył go do kieszeni. Jeszcze przeszli jedną uliczkę. Nagle zatrzymał się. Gwałtownie przycisnął usta do jej ust. Ktoś szedł uliczką - ale oni pozostali przytuleni, związani pocałunkiem. Przeszły jakieś dwie kobiety. Mijając ich coś szeptały do siebie, może były zgorszone widokiem całującej się pary. Długi, zamraczający pocałunek skończył się. Chłopiec zapytał: - Przestraszyłaś się tych bab? - Nie. Ale nie lubię, jak się ktoś gapi. - Na mnie mogą patrzeć. Już czuję, jak ślinka leci starym próchnom. Myślisz, że one nie miałyby ochoty? - Zwariowałeś? - Wcale nie zwariowałem. Znam się na tym. Taka jedna z drugą lubi pouczać. Ale gdyby ją kto przycisnął w ciemnym kącie, oho! Myślisz, że to się kończy, kiedy człowiek przestaje być młody? - Obrzydliwe. - Pewno, że obrzydliwe. Ale tak jest. Ruszyli dalej objęci ramionami. - Więc będziesz zdawać do teatralnej? - pytał. - Będę. Złożyłam papiery. - Wojkowski cię nakręcił? - Nikt mnie nie nakręcał. - Gadanie. Zawrócił ci w głowie. Naopowiadał, że masz talent. - Mam talent. Moja matka miała też iść do teatru, ale ojciec się nie zgodził. - To on taki? A przyjmą cię? Trzeba mieć punkty. A twój siedział. - Mam na świadectwie dobre stopnie, to się wyrówna. I zobaczysz - zdam dobrze. - Taka pewna jesteś? Cholera, ja nie jestem o siebie wcale taki pewny. Wiesz co, Anka? Nie idź do tej szkoły. - A do jakiej mam iść? - Do żadnej. Pryśnijmy z tego bajzlu. Co tu za życie! - Chcesz uciec z Polski? - A pewno. Co to za Polska? Ludowa Ojczyzna! Niech ją gęś kopnie! Smród, brud i ubóstwo. Ten twój ojciec to chyba wariat, że wrócił. - Babka napisała, aby wrócił. - A on jak głupi usłuchał? Powinien się był dobrze tam urządzić, sprowadzić potem ciebie, a ty mnie... - Jeszcze bym się może zastanowiła. - Dałbym ci! Zatrzymał się i ogarnąwszy ją mocno ramionami całował łapczywie. Jego drżące palce zaczęły szarpać guziki jej bluzki. Ale ona odsunęła jego dłoń. - Zostaw - wysunęła się z jego objęć. - Coś ty taka? - Taka jestem, jaka jestem. Myślisz, że każdy ma zawsze ochotę? - No to co? Brykniemy? - W tej chwili nie. - Nie masz racji Znowu będziesz chodziła do szkółki. Tak ci na Wojkowskim zależy? - Na nikim mi nie zależy. Szli dalej pustą ulicą między płotami. - Ten twój ojciec - powiedział - to dziwny facet. Wygląda, że jeszcze na chodzie. Nie ma jakiejś babki? - Tam miał... - To, jak go tylko puszczą, poleci do niej, a ciebie zostawi, abyś się opiekowała starą. - Nie... Myślę, że nie. - Wierzysz mu? Tym wapniakom nie można wierzyć. Wszystko wykręcą, aby móc sobie ułożyć wygodne życie. Będą opowiadali, że się bili i dlatego im się należy. A my to byśmy się nie bili? Jeszcze lepiej niż oni. - Chciałbyś się bić? - Pewno, że chciałbym. Jak jest mordobicie, to się przynajmniej coś dzieje. Będziemy się jeszcze bili, zobaczysz. - Z kim? - Pytasz? Z Ruskimi. Jeden miał tylko rację, bo się z nimi bił, to ten Piłsudski... - A kto to taki? - Nieważne. Grunt, że się bił z Ruskimi. Dlatego o nim w budzie ani mru-mru. Boją się nawet wspomnieć. Mówię ci: będziemy się jeszcze bili. - Mnie tam bicie nie ciągnie. - E, bo tak cię wychowała ta twoja babka. Ale inne dziewczyny u nas to też myślą, że przydałoby się trochę naparzania. Ulica skończyła się. Wyszli na otwartą przestrzeń. Nie było dalej chodnika tylko głęboki piasek. O kilkadziesiąt kroków dalej krętym, szerokim nurtem płynęła rzeczka. Ale Anka zatrzymała się. - Nie pójdę w ten piach. Zniszczę pantofle i pończochy. - To zdejm, chodź boso. - Nie. Już trzeba wracać. Ojciec może mnie szukać. - Myślałem, że się wykąpiemy. - Wariat. Bez kostiumu? Żeby wszyscy przybiegli oglądać. - Wszyscy śpią. - Dobrze, dobrze. Nie namówisz mnie. Wracamy. Poszła przodem, niechętnie poszedł za nią. - Ty, Anka - narzekał - nie masz zrywu. Myślałem, że dziś, żeby uczcić maturę... - Może mam, może nie mam. Moja sprawa. Gdzieś w połowie ulicy usłyszeli przed sobą śmiechy. Zamajaczyły jasne bluzki dziewcząt. To szła cała grupa ich koleżanek i kolegów. - A wy skąd? Ze Świdra? Kąpaliście się? - padały pytania. - Zawracajcie, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|