,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
helikopter szeryfa zabrał poszkodowanego na ląd. Po przybyciu do szpitala miejskiego w Pickax stwierdzono jego zgon. Strzały, które nie są rzadkością na wyspie, słyszano przez cały dzień, także wieczorem. Zdaniem policji zabłąkana kula pochodziła z broni łowcy lisów. Nie ujawniono nazwiska ofiary, ale dowiedzieliśmy się, że był on mieszkańcem Moose County . - Nikt nas nie poinformował o strzelaninie na wyspie! - oburzyła się matka. - Nie znoszę strzałów! Idąc alejką do Czterech Oczek , Qwilleran rozmyślał o ostatnich wydarzeniach: Kolejny wypadek!... Nick nie zaśnie tej nocy, będzie się zamartwiał o losy zajazdu... Kobieta nieznosząca strzałów przekona męża, żeby skrócili pobyt... Siostry Moseley utwierdzą się w decyzji o wcześniejszym wyjezdzie... Dwaj mężczyzni, którzy wyglądali na detektywów, wrócą. Policzył na palcach: Pierwsze było zatrucie. Drugie - utonięcie. Trzeci - fatalny upadek. Czwarta - eksplozja. Piąty - strzał... Był pod wrażeniem pomysłowości sprawców. Na pozór wypadki nie miały ze sobą nic wspólnego poza tym, że ich ofiarami padali turyści w regularnych odstępach czasu. Qwilleran wyobraził sobie konsorcjum sabotażystów, z których każdy miał swoją specjalność. Trudy życia na wyspie sprawiły, że jej mieszkańcy nabyli zręczności, sprytu oraz wiedzy. Zastanawiał go tylko kompletny brak zainteresowania i chęci do współpracy ze strony Koko. Dawniej wyczuwał zbrodnię i węszył, szukając tropu. Być może atmosfera panująca na wyspie przytępiła jego zmysły. Wprawdzie urządził scenę, z której powodu Qwilleran znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie, ale nie miało to nic wspólnego z podejrzanymi wypadkami. W Czterech Oczkach napotkał głodne i pełne wyrzutu spojrzenia syjamczyków. Musiał odnalezć w sobie dużo hartu, żeby nie dać im się sprowokować. Na kolację dostały tylko chrupiącą przekąskę, bo na śniadanie zamierzał podać im mięso, kierując się zasadą: jecie to, co jest, albo będziecie głodne. Po zmroku lubili siadać we trójkę na werandzie za moskitierą i nasłuchiwać tajemniczych odgłosów dochodzących z lasu i zarośli. Tego wieczoru zagłuszyły je jednak dzwięki z Pięciu Oczek : pianino, głosy ludzkie, muzyka z magnetofonu i śmiechy. Qwilleran rozróżnił dwa głosy, damski i męski. Potem muzyka ucichła, a głosy przeszły w stłumione szepty. Qwilleran wrócił do środka, poczytał trochę, podał kotom przekąski i poszedł spać. Zasnął od razu i przyśnił mu się jeden z jego fantastycznych snów: wyspiarze występowali w nim jako pingwiny, turyści byli maskonurami. Nagle nadleciał wielki łysy orzeł i próbował przyciągnąć wyspę do głównego lądu. Zastrzelił go łowca królików, a potem wyspa opadła na dno jeziora. - Fiuu! - gwizdnął Qwilleran, obudziwszy się ze snu. Usiadł na łóżku. Usłyszał dobiegające z zewnątrz wesołe pożegnania. Mężczyzna odszedł, oświetlając sobie drogę latarką. Qwilleran miał nadzieję, że zobaczy jego twarz, kiedy będzie przechodził koło Czterech Oczek - nie żeby go to szczególnie interesowało. Był po prostu obserwatorem z natury i z zawodu. Zaciekawił się dopiero, kiedy zobaczył, że gość znika w lesie na ścieżce przyrodniczej. Rozdział jedenasty Qwilleran jeszcze o tym nie wiedział, ale przegrywał Bitwę o Mięso. Dwa głodne, oburzone koty zaczęły przerazliwy koncert pod drzwiami jego sypialni punktualnie o szóstej rano w sobotę. Wytrzymał prawie godzinę, a potem - boso, w spodniach od piżamy - poszedł do kuchni, żeby przygotować miskę pełną mięsa dla tych niewdzięczników. Ucichły, podczas gdy on kroił mięso, a następnie je mielił. Milczały, kiedy postawił miskę na podłodze. Przyglądały się z niedowierzaniem, jakby pytały: Co to ma być?... Mamy jeść obiad dla psa? Potrząsały łapkami i już zaczynały się wycofywać, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Na zegarku Qwillerana była siódma piętnaście. To musiał być Mitchell - któż by inny? Pewnie przyniósł wiadomość od Rikerów. Może nie przyjechali wczoraj wieczorem. Albo wydarzyło się coś nieoczekiwanego. Zaniepokojony, otworzył. Ku swemu zakłopotaniu zobaczył kompletnie ubraną June Halliburton, wyłaniającą się spoza kłębów dymu z papierosa, którego trzymała w ręku we wdzięcznym geście. Oceniła wzrokiem jego pomięte spodnie od piżamy i rozczochraną czuprynę i uśmiechnęła się szelmowsko. - Pójdziemy razem na śniadanie? Nie musisz się ubierać. - Przepraszam - powiedział. - Będę gotowy dopiero za parę godzin. Idz sama. Podają tu wyśmienite śniadania. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|