, Jackson Lilian Braun Kot, ktĂłry...16 Kot, ktĂłry przyszedł na śniadanie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

helikopter szeryfa zabrał poszkodowanego na ląd. Po przybyciu do
szpitala miejskiego w Pickax stwierdzono jego zgon. Strzały, które nie
są rzadkością na wyspie, słyszano przez cały dzień, także wieczorem.
Zdaniem policji zabłąkana kula pochodziła z broni łowcy lisów. Nie
ujawniono nazwiska ofiary, ale dowiedzieliśmy się, że był on
mieszkańcem Moose County .
- Nikt nas nie poinformował o strzelaninie na wyspie! - oburzyła
się matka. - Nie znoszę strzałów!
Idąc alejką do  Czterech Oczek , Qwilleran rozmyślał o
ostatnich wydarzeniach: Kolejny wypadek!... Nick nie zaśnie tej nocy,
będzie się zamartwiał o losy zajazdu... Kobieta nieznosząca strzałów
przekona męża, żeby skrócili pobyt... Siostry Moseley utwierdzą się w
decyzji o wcześniejszym wyjezdzie... Dwaj mężczyzni, którzy
wyglądali na detektywów, wrócą.
Policzył na palcach: Pierwsze było zatrucie. Drugie - utonięcie.
Trzeci - fatalny upadek. Czwarta - eksplozja. Piąty - strzał... Był pod
wrażeniem pomysłowości sprawców. Na pozór wypadki nie miały ze
sobą nic wspólnego poza tym, że ich ofiarami padali turyści w
regularnych odstępach czasu. Qwilleran wyobraził sobie konsorcjum
sabotażystów, z których każdy miał swoją specjalność. Trudy życia na
wyspie sprawiły, że jej mieszkańcy nabyli zręczności, sprytu oraz
wiedzy. Zastanawiał go tylko kompletny brak zainteresowania i chęci
do współpracy ze strony Koko. Dawniej wyczuwał zbrodnię i węszył,
szukając tropu. Być może atmosfera panująca na wyspie przytępiła
jego zmysły. Wprawdzie urządził scenę, z której powodu Qwilleran
znalazł się we właściwym miejscu o właściwym czasie, ale nie miało
to nic wspólnego z podejrzanymi wypadkami.
W  Czterech Oczkach napotkał głodne i pełne wyrzutu
spojrzenia syjamczyków. Musiał odnalezć w sobie dużo hartu, żeby
nie dać im się sprowokować. Na kolację dostały tylko chrupiącą
przekąskę, bo na śniadanie zamierzał podać im mięso, kierując się
zasadą: jecie to, co jest, albo będziecie głodne.
Po zmroku lubili siadać we trójkę na werandzie za moskitierą i
nasłuchiwać tajemniczych odgłosów dochodzących z lasu i zarośli.
Tego wieczoru zagłuszyły je jednak dzwięki z  Pięciu Oczek :
pianino, głosy ludzkie, muzyka z magnetofonu i śmiechy. Qwilleran
rozróżnił dwa głosy, damski i męski. Potem muzyka ucichła, a głosy
przeszły w stłumione szepty. Qwilleran wrócił do środka, poczytał
trochę, podał kotom przekąski i poszedł spać.
Zasnął od razu i przyśnił mu się jeden z jego fantastycznych
snów: wyspiarze występowali w nim jako pingwiny, turyści byli
maskonurami. Nagle nadleciał wielki łysy orzeł i próbował
przyciągnąć wyspę do głównego lądu. Zastrzelił go łowca królików, a
potem wyspa opadła na dno jeziora.
- Fiuu! - gwizdnął Qwilleran, obudziwszy się ze snu.
Usiadł na łóżku. Usłyszał dobiegające z zewnątrz wesołe
pożegnania. Mężczyzna odszedł, oświetlając sobie drogę latarką.
Qwilleran miał nadzieję, że zobaczy jego twarz, kiedy będzie
przechodził koło  Czterech Oczek - nie żeby go to szczególnie
interesowało. Był po prostu obserwatorem z natury i z zawodu.
Zaciekawił się dopiero, kiedy zobaczył, że gość znika w lesie na
ścieżce przyrodniczej.
Rozdział jedenasty
Qwilleran jeszcze o tym nie wiedział, ale przegrywał Bitwę o Mięso.
Dwa głodne, oburzone koty zaczęły przerazliwy koncert pod drzwiami
jego sypialni punktualnie o szóstej rano w sobotę. Wytrzymał prawie
godzinę, a potem - boso, w spodniach od piżamy - poszedł do kuchni,
żeby przygotować miskę pełną mięsa dla tych niewdzięczników.
Ucichły, podczas gdy on kroił mięso, a następnie je mielił. Milczały,
kiedy postawił miskę na podłodze. Przyglądały się z niedowierzaniem,
jakby pytały: Co to ma być?... Mamy jeść obiad dla psa? Potrząsały
łapkami i już zaczynały się wycofywać, kiedy rozległo się pukanie do
drzwi.
Na zegarku Qwillerana była siódma piętnaście. To musiał być
Mitchell - któż by inny? Pewnie przyniósł wiadomość od Rikerów.
Może nie przyjechali wczoraj wieczorem. Albo wydarzyło się coś
nieoczekiwanego. Zaniepokojony, otworzył.
Ku swemu zakłopotaniu zobaczył kompletnie ubraną June
Halliburton, wyłaniającą się spoza kłębów dymu z papierosa, którego
trzymała w ręku we wdzięcznym geście. Oceniła wzrokiem jego
pomięte spodnie od piżamy i rozczochraną czuprynę i uśmiechnęła się
szelmowsko.
- Pójdziemy razem na śniadanie? Nie musisz się ubierać.
- Przepraszam - powiedział. - Będę gotowy dopiero za parę
godzin. Idz sama. Podają tu wyśmienite śniadania. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl