,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ja zawsze... - wykrztusił wreszcie. - Zawsze działałem dla dobra nocarzy! - Tak też zrobi pan teraz, majorze. Przysięgał pan, jak my wszyscy, że nie będzie nikogo i niczego, czego nie poświęci pan dla Sprawy. Oto więc cena, jaką przyjdzie panu zapłacić: poświęci pan swój honor, by wypełnić zadanie. Nie pan jeden, zapewniam pana. Jakieś pytania? - Miałbym jedno - rzucił Celer dość opanowanym tonem, z pewnością będąc już tak długo gwardzistą Ultora, przetrwał niejedną niestandardową zagrywkę. - Na czym polega zadanie? - Obrona przed watykańskimi, szczegóły pózniej - odparł Vesper niedbale. - Będzie ono wymagało z waszej strony stuprocentowej subordynacji. Czy mogę na nią liczyć, panowie? - Przebiegł po nich pytającym spojrzeniem. Celer zasalutował natychmiast, służbiście. Rozkaz Lorda, bez dyskusji. Dla Sprawy. - Jak dla ciebie, mogę się posłuchać - potaknął zgodnie Okruszek. - Zasadniczo nie podlegam pod ABW, ale w sumie nawet ten sam resort... - pocieszył się. Fulgur skinął głową. Spróbował coś powiedzieć, ale nie zdołał. Odwrócił twarz i zapatrzył się pomiędzy drzewa. Vesper przeniósł wzrok na Nidora. Ten wciąż milczał, blady jak ściana. Przymknął tylko leciutko oczy, Vesper miał nadzieję, że oznacza to tak". Odpuścił więc i przeniósł wzrok na Alacera. I co mi powiesz, nocarski Torquemado, syknął w myślach. Teraz, kiedy już wiesz, że omal nie zakatowałeś kogoś, kto najradośniej służył twojej świętej Sprawie... - Oczekuję pańskiej deklaracji, majorze rzucił zimno, z satysfakcją. - Wypełnię rozkazy moich przełożonych - wykrztusił tamten. Przez chwilę mocował się ze słowami, purpurowiejąc coraz bardziej, wreszcie dokończył z wysiłkiem: - Generale. Przez chwilę obaj mierzyli się wzrokiem. Wreszcie Vesper, ostentacyjnie niedbale, odwrócił głowę. - Dziękuję, panowie - wycedził z wolna. - Przygotujcie się na przybycie wsparcia. Podnieśli zdziwione, pytające spojrzenia. - Nie zrealizujemy zadania sami - wyjaśnił. - Potrzebujemy pomocy fachowców. - Wyspecjalizowanych w...? - rzucił niespokojnie Okruszek. - W czymś, czego nikt nie może oczekiwać od was: w zabijaniu ludzi - dokończył twardo generał. Dołączą do nas moi renegaccy przyjaciele. Rozległo się jednoczesne, gwałtowne sapnięcie... A potem zapanowała lodowata cisza. - Kolaboracja z wrogiem w obliczu najwyższego zagrożenia - odezwał się wreszcie Celer. - No tak, to faktycznie zdrada pełną gębą. A co potem? Kapituła? - Lewą ręką puścił broń i wykonał charakterystyczny gest, przejeżdżając palcem wskazującym przez gardło. - Mam nadzieję, że Ultor chociaż mrugnie do mnie okiem, kiedy mnie będzie ścinał, skoro sam postanowił mnie w to wpakować. Nie ukrywam: będzie mi z tym lżej. - Zapewne nie dożyjesz Kapituły - rzucił Vesper z wolna. - O ile cię to pociesza. - I owszem - odparł pretorianin z udawanym spokojem. - I owszem - powtórzył i, jak Fulgur, zapatrzył się pomiędzy drzewa. Widzi tam kogoś, zdjął Vespera nagły dreszcz. Watykańskich? Spokojnie, gdyby nocarze cokolwiek widzieli, już by meldowali. Teraz po prostu namyślają się, usiłują dostosować do nowej sytuacji. - No dobrze, poczekajcie tu chwilę - zebrał się w sobie, przegonił lęk. Zerknął na zegarek. - Najpózniej za piętnaście minut powinienem się tu pojawić wraz z nowymi towarzyszami broni. Oczekuję spokojnego - jeszcze raz, z naciskiem, powtórzył ostatnie słowo: - spokojnego i uprzejmego przyjęcia zaprzyjaznionych wojsk. Nie odpowiedzieli. Skinął im więc głową, krótko, po żołniersku, i skierował się do drewnianych belek ułożonych w prowizoryczne stopnie. Na pierwszym z nich odwrócił się, zerknął dyskretnie na Nidora. Były pułkownik wciąż wpatrywał się pustymi oczami gdzieś w dal. Vesper pomknął w dół, prosto w zimną, marcową noc. *** Czarne chmury pędziły po niebie, przesłaniając co chwilę skurczony z zimna księżyc. Podmuchy wiatru podrywały tumany piasku i igliwia, siekły bezlitośnie prosto w twarz. Vesper czekał. To się nie uda, nie może się udać, zaszeptał strach. Nocarze i renegaci, razem, w jednym oddziale. Najdalej po pięciu minutach będziesz miał krwawą jatkę, a nie obronę Ukrytego. Z nocarzami może nie będzie tak najtrudniej, dla nich sprawa jest prosta: rozkaz to rozkaz. Ale renegaci... Zaczerpnął powietrza głęboko do płuc, zatarł zziębnięte dłonie. Ciemne sylwetki zamajaczyły wśród drzew. Zesztywniał, wpatrując się w nie z napięciem. Przemknęła myśl, że to może Siewcy... I, dla odmiany, spłynęła zaskakującą ulgą: przyjdą, zabiją go albo zmienią z powrotem w człowieka i nie będzie się już musiał tak szarpać. Wybuduje sobie mały domek w Bieszczadach, zacznie hodować kozy albo owce i zapomni o wszystkim. I zostanie wegetarianinem. Koniecznie. Przybysze otoczyli go, zatrzymali się w odległości kilku metrów. Policzył szybciutko: sześć osób. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|