,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poważnego. Wyciągnął nogę do ognia pokazując Stormowi nieregularną, siną bliznę. Osłabiony raną musiał jakiś czas pozostać w dolinie. Szczęśliwie, trwała jeszcze pora deszczowa i z góry spływały strumyki. Tam właśnie natknął się na zamurowane wejście do jaskini oraz kilka przedmiotów wykonanych przez istoty rozumne, które nie były Norbisami ani osadnikami. Nie ruszał ich, nie chcąc rozgniewać Zamkniętych. Ale był pewien, że trafił do drzwi Grot. - Oni, Zamknięci& dobrzy dla tych, którzy przestrzegają ich praw. Nauczyli Gorgola, jak zabić złego lotnika& Zesłali wodę do picia, gdy był chory. Stare opowieści mówią, że dawno, dawno temu Zamknięci byli dobrzy dla Norbisów& Gorgol też tak mówi. Może umarłby tam, gdyby nie ich czary. Ich czary wielkie& - palce rozpostarły się. - Dużo robią& Zpią schowani przed słońcem, ale dużo robią& - Mógłbyś odnalezć tę okolicę? - Tak. Ale nie pójdę tam, dopóki nie pozwolą. Szedłem za ptakiem. Zamknięci wiedzieli, że nie chciałem im przeszkadzać. Przebaczyli. Pójdziesz ich obudzić, mogą być zli. Muszą wezwać& wtedy pójdziemy. Chłopiec mówił z przekonaniem i Storm to uszanował. Każdy ma prawo do swoich wierzeń. To, co usłyszał, potwierdzało historię Sorensona. Bokatan zgodził się ich prowadzić, bo wierzył, że chcą tego Zamknięci. A, że zmierzali w okolicę, w której polował Gorgol, była szansa, że jednak znajdą tajemnicze Groty. ROZDZIAA 7 Słońce ogrzewało ramiona Storma leżącego na skale z lornetką przy oczach. Zrzucił widoczną z daleka koszulkę z frawniej wełny. Jego skóra była najlepszym strojem maskującym, miała dokładnie kolor otaczających skał. Dalsza droga wyprawy musiała przebiegać przez wąską przełęcz pomiędzy stromymi ścianami - idealne miejsce na zasadzkę. Powinni przejść ją nocą, ale nie chcieli ryzykować upadku w przepaść. Dotychczas, za radą Storma, zatrzymywali się wczesnym popołudniem, paśli konie i sami się posilali, a potem, w godzinę po zachodzie słońca, ruszali dalej i zakładali nocny obóz o wiele dalej, niż mógł się spodziewać ewentualny szpieg. Czy taki prosty podstęp mógł zmylić doświadczonych tropicieli, to była inna sprawa. Storm był pewien, że ktoś ich obserwuje. Nie miał na to żadnych dowodów oprócz czujnego niepokoju swoich zwierząt. Wiedział, że na pewno ostrzegą go, gdyby miał nastąpić jakiś atak. Właśnie Baku nadleciał z krzykiem, płosząc stado stepowych kur. Ktoś przejeżdżał przez przełęcz: samotny Norbis na koniu w biało-czerwone plamy, z białą gwiazdą na czole. Jeżeli nadjeżdżający nie był Bokatanem, to w każdym razie dosiadał jego wierzchowca, którego Storm znał z opisu. Nie było to niemożliwe, więc Indianin pozostał na miejscu, z łukiem gotowym do strzału. Rozległo się przeciągłe pohukiwanie i zza skały wynurzył się Dagotag, aby powitać czarownika. W końcu mieli obiecanego przewodnika. Przed zmrokiem przekroczyli niewidzialną granicę zaklętej krainy i rozbili obóz nad wezbranym strumieniem. Woda była ruda od mułu, niosła wyrwane z korzeniami krzaki, a nawet małe drzewa. Sorenson przyglądał się jej zatroskany. - Co za dużo to niezdrowo. Deszcze są nam potrzebne, ale z drugiej strony fala powodziowa w takim wąwozie może nas spłukać w kilka sekund. Jutro będziemy jechać wzdłuż strumienia tak długo, jak się da, żeby poić konie. Miejmy nadzieję, że poziom wody nie będzie się podnosił& Następnego dnia przed południem woda opadła, ale Bokatan i tak skręcił w bok od rzeki w kierunku czegoś, co wszystkich zaintrygowało. Nie mieli wątpliwości, że zostało stworzone przez istotę rozumną. Był to czarny pas o trójkątnym przekroju, zakręcający pod kątem prostym i biegnący na północ i wschód. Storm zmierzył go orientacyjnie: był szeroki na trzydzieści centymetrów, z ostrym brzegiem wystającym na kilka centymetrów nad ziemię. W dotyku nie przypominał ani skały, ani metalu, nóż nie zostawiał na nim śladu. Pod palcami sprawiał wrażenie nieco tłustego, ale ani piasek, ani liście do niego nie przywierały. Surra nie chciała go dotknąć. Podejrzliwie obwąchała brzeg, po czym kichnęła i potrząsnęła łbem, dając wyraz swej niechęci. Pozostawało tajemnicą, do czego mógł służyć. - Jak tor kolejowy - stwierdził Mac i pognał pierwszego konia, ale zwierzę też starało się trzymać z dala od czarnej krawędzi. Sorenson zatrzymał się, żeby zrobić hologramy, chociaż Bokatan poganiał grupę. - W górę - mówiły palce. - W górę, musimy przejść przez dziurę w ziemi przed zachodem słońca. Wtedy zobaczycie Dolinę Zamkniętych. Zciany wąwozu były tak wysokie, że słońce nie dochodziło do jego dna i jechali wzdłuż pasa w gęstniejącym cieniu. Wąwóz Zmierci. Pomimo nowoczesnego wykształcenia, jakie odebrał, to stare wierzenie jego narodu prześladowało Storma. Człowiek, który dotknął zmarłego lub jego własności, który mieszkał pod dachem, pod który weszła śmierć, był nieczysty, przeklęty. Czarny pas był jakby nicią uprzedzoną przez zmarłych, by wciągnąć innych do domu śmierci. Zamrugał i szczelniej otulił się derką. Pozostał nieco w tyle szukając w sakiewce przedmiotu, który zrobił w trakcie postoju. Nachylił się, nie zsiadając z konia. W ręce trzymał kawałek drewna ozdobiony na końcu dwoma piórami Baku. Wyciął go według pradawnego obyczaju używając jednej ze swych wojennych strzał, a teraz wycelował ten pocisk w tajemniczy tor - jeżeli to był tor. Modlitewna strzałka utkwiła w jakiejś niewidocznej szczelinie i pozostała prosta z triumfalnie wzniesionymi piórami. Czary przeciw czarom. Storm cmoknął na konia i Deszcz dołączył do reszty w chwili, kiedy kolejny zakręt doprowadził do tego, co Bokatan nazwał dziurą w ziemi. Gdyby po drugiej stronie nie widać było słonecznego światła, Storm nie zgodziłby się [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|