,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jego błyszczą w blasku ognia: Masz na myśli, czy zostanę nowicjuszem twego Zakonu Alchemicznej Róży? Nie chciałem się zgodzić w Paryżu, gdy napełniało mnie nienasycone pragnienie, a miałbym się zgodzić teraz, gdy wreszcie ułożyłem sobie życie zgodnie z mymi pragnieniami? Zmieniłeś się bardzo od owego czasu odparł. Czytałem twoje książki, a teraz oglądam cię pośród tych wszystkich posągów, więc rozumiem cię lepiej niż ty sam siebie, gdyż towarzyszyłem wielu marzycielom na tych samych rozdrożach. Odciąłeś się od świata i zgromadziłeś wokół bóstwa, a jeśli nie rzucisz się im do stóp, zawsze będziesz pełen znużenia i chwiejnych zamiarów, gdyż człowiek musi zapomnieć, że jest nieszczęśliwy pośród gwaru i zgiełku tłumów tego świata i czasu, bądz też musi szukać mistycznego związku z tłumami, które rządzą światem i czasem. Potem mruknął coś, czego nie mogłem dosłyszeć, jak gdyby do kogoś, kogo nie mogłem dojrzeć. Przez chwilę pokój ogarnięty był mrokiem, jak wówczas, gdy miał przeprowadzić jakiś niezwykły eksperyment. Pawie na drzwiach zdawały się jaśnieć w ciemności żywszymi barwami. Odrzuciłem złudzenie wywołane, jak sądziłem, jedynie wspomnieniami i kadzidlanym półmrokiem, gdyż nie chciałem przyznać, że nadal może zawładnąć moim dojrzałym już teraz umysłem. Powiedziałem więc: Przypuśćmy nawet, że potrzebuję wiary duchowej i jakiejś formy kultu, jednak czemu miałbym iść do Eleusis, a nie na Kalwarię? Pochylił się ku przodowi i począł mówić lekko rytmicznym tonem, a gdy mówił, musiałem znów walczyć z cieniem, jak gdyby nocy starszej niż noc słoneczna, przyćmiewającym blask świec i gaszącym drobne błyski w kącikach ram obrazów i na brązowych bóstwach i przemieniającym błękit kadzidła w ciemną purpurę. Pawie migotały jednak i jarzyły się, jak gdyby każda z ich barw była ożywionym duchem. Zapadłem w głęboką, senną zadumę, w której słyszałem jego głos, jakby z oddali. Jednak nie ma nikogo, kto obcowałby z jednym tylko bogiem mówił a im więcej człowiek żyje wyobraznią i wyrafinowanym rozumem, tym więcej bogów spotyka i rozmawia z nimi; tym bardziej przechodzi pod władzę Rolanda, który zadął w Dolinie Roncesvalles ostatnią pobudkę rozkoszy i pragnień ciała, Hamleta, który dostrzegł ich przemijanie i westchnął, i Fausta, który szukał ich po całym świecie i nie mógł znalezć. Przechodzi także pod władzę tych wszystkich niezliczonych bóstw, które przybrały uduchowione ciała w umysłach współczesnych poetów i romansopisarzy, oraz pod władzę starych bóstw, które od czasów Odrodzenia odzyskały pełnię dawnej czci, jeśli nie brać pod uwagę ofiar z ptaków i ryb, aromatu wieńców i dymu kadzidła. Wielu sądzi, że to ludzkość wytworzyła te bóstwa i może je unicestwić; lecz my, którzy widzieliśmy je, gdy szły w szczękającej zbroi lub w miękkich szatach i słyszeliśmy je mówiące wyraznie, gdy leżeliśmy we śnie podobnym śmierci, wiemy, że to one nieustannie tworzą i unicestwiają ludzkość, która jest zaiste jedynie drgnieniem ich warg. Wstał i począł się przechadzać, a w moim śnie na jawie stał się czółenkiem tkającym ogromną purpurową pajęczynę, której zwoje zaczęły wypełniać pokój. Pokój zaś wydał się niewytłumaczalnie cichy, jak gdyby wszystko na świecie dobiegło kresu, prócz pajęczyny i tkania. Oni do nas przybyli; oni do nas przybyli podjął znów głos wszyscy, którzy pojawiali się w twych marzeniach, wszyscy, z którymi zetknąłeś się w książkach. Oto Lir, z głową jeszcze mokrą od burzy, a śmieje się, gdyż uważałeś się za byt, a jesteś jedynie cieniem, jego zaś uważałeś za cień, a jest wiecznym bogiem; oto Beatrycze z ustami półrozchylonymi uśmiechem, jak gdyby wszystkie gwiazdy miały przeminąć w westchnieniu miłości; oto matka Boga pokory, Tego, który rzucił tak wielki czar na ludzi, że próbowali opróżnić swe serca, aby mógł w nich władać sam jeden, lecz trzyma ona w dłoni różę, której każdy płatek jest bogiem; a oto jak szybko nadchodzi Afrodyta w półmroku pod skrzydłami niezliczonych wróbli, a u stóp ma białe i szare gołębice. W śnie mym ujrzałem, że wyciąga lewe ramię i przesuwa nad nim prawą dłoń, jak gdyby głaskał skrzydła gołębic. Uczyniłem gwałtowny wysiłek, który zdawał się mnie rozdzierać, i powiedziałem z wymuszoną stanowczością: Chciałbyś mnie zagarnąć w jakiś nieokreślony świat, który napełnia mnie grozą; jednak człowiek jest o tyle wielki, o ile potrafi sprawić, by umysł jego odbijał wszystko z niewzruszoną ścisłością jak zwierciadło. Zdawało mi się, że jestem zupełnie opanowany, więc ciągnąłem, choć nieco żywiej: Nakazuję ci pozostawić mnie bezzwłocznie w spokoju, gdyż twoje pomysły i fantazje są jedynie złudzeniami, które wpełzają jak robaki w cywilizacje chylące się ku upadkowi i w umysły, które ulegają rozkładowi. Rozgniewałem się nagle i chwyciwszy alembik ze stołu już miałem wstać i uderzyć go, gdy wydało mi się, że pawie na drzwiach poza nim wyolbrzymiały; alembik wypadł mi z ręki i zanurzyłem się w powodzi piór zielonych, błękitnych i brązowych, a gdy zmagałem się beznadziejnie, usłyszałem odległy głos, który mówił: Nasz mistrz Avicenna napisał, że wszelkie życie rodzi się z zepsucia. Migoczące pióra zakryły mnie całkowicie i zrozumiałem, że walczyłem przez setki lat i zostałem w końcu pokonany. Pogrążałem się w przepaść, gdy zieleń, błękit i brąz, które zdawały się wypełniać świat, stały się morzem płomieni i zagarnęły mnie; wirując w nich, usłyszałem nad głową okrzyk: Zwierciadło rozpadło się na dwoje. Inny głos odpowiedział: Zwierciadło rozpadło się na cztery części. Bardziej odległy głos wykrzyknął w uniesieniu: Zwierciadło rozpadło się na niezliczone okruchy. Wówczas wyciągnął się ku mnie tłum bladych dłoni, dziwne, łagodne twarze pochyliły się nade mną, a pół zawodzące, pół pieszczotliwe głosy poczęły wymawiać słowa zapomniane w chwili, gdy je wymówiono. Wyniesiono mnie z morza płomieni i poczułem, że wspomnienia, nadzieje, myśli, wola, wszystko, co uważałem za istotę siebie samego, odpływa w dal. Pózniej doznałem wrażenia, że wznoszę się wśród niezliczonych [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|