, Courths_Mahler Jadwiga I obiecuję zazdrość kochanie 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

umierała powoli, rok po roku poniewierana przez swoje troski i ciosy za-
dawane przez bliskiego człowieka. Widocznie więcej nie może unieść. Nie
sądzę jednak, aby moje słowa pomogły panu w czymkolwiek.
 Dziękuję za każde słowo. Przede wszystkim za to, że mnie pani cier-
pliwie słucha. Nie mogę powiedzieć o wszystkim, co dotyczy mojej rodzi-
ny. Wydaję się pewnie pani człowiekiem podejrzliwym, ale tak nie jest.
Jest pani dla mnie jedyną osobą, do której mam ogromne zaufanie. Ale na
razie niech moja historia zostanie nie dopowiedziana, tak musi być. Jakże
piękny jest dzisiejszy dzień. Jesień opada na moje serce razem z liśćmi, z
pani lasu. Kiedy rozmawialiśmy idąc tędy wiosną, las był jak mała dziew-
czynka. Pełen obietnic i kwitnących konwalii. Pewnie nie zdaje sobie pani
nawet sprawy jak zmieniłem się od tego czasu. Codziennie zauważam w
sobie coś nowego, jakąś nową wrażliwość. Sądzę, że to nasze rozmowy
pomogły mi w znalezieniu prawdziwej radości życia.
Edel czuła znów owo ściśnięcie gardła, jak kilka miesięcy temu. Nie
powiedziała nic. Przymknęła lekko powieki. Wdychała zapach leśnych
mgieł i usiłowała zapamiętać tę chwilę.
 To dziwne, mnie wydaje się pan tak tajemniczy jak kilka miesięcy
temu. Wiem tylko tyle, ile zechce mi pan o sobie powiedzieć. Muszę przy-
znać, że intryguje mnie to.
 Proszę mi wierzyć  to się kiedyś zmieni. Czy pani wie, że cały czas
mam wrażenie, iż przeżywam jedną wielką niedzielę. Po tej katorżniczej
pracy w Ameryce, spacery z panią, spotkania w Grundhofie i nasze konne
wyprawy sprawiły, że straciłem poczucie czasu.
R
L
T
 Wszystkie dni są dla pana niedzielą, tak?  zapytała Edel przekornie.
 Wszystkie, jeśli panią widzę  odpowiedział szarmancko Hans.
Zmieszana, szybko zmieniła temat:
 To już naprawdę koniec lata. Ciocia Helena opuszcza nas za tydzień.
Jedzie do Berlina. Kiedy zobaczy pierwsze niteczki babiego lata i pierwsze
astry na mojej grządce, sprawa jest przesądzona. Jest jak egzotyczny, połu-
dniowy ptak. Zawsze w podróży. Kiedy w Berlinie kończy się zima, nie
może doczekać się przyjazdu do Grundhofu; kiedy w Grundhofie kończy
się lato, ciocia odlatuje, obładowana kuframi i słoikami konfitur. Zawsze
lubiła zmiany.
 To raczej zaleta niż wada u pani, która ma sześćdziesiąt lat  za-
uważył uprzejmie Hans.
 Jakie sześćdziesiąt? Oszukała pana ta niepoprawna kokietka. Ma
osiemdziesiąt lat i ani dnia mniej. Wczoraj miała urodziny. Ale czuje się na
trzydzieści.
 Z pani ciocią pojechałbym na koniec świata. Potrafi dostosować się
do każdych warunków i ma ogromną fantazję.
 To prawda  Edel roześmiała się uroczo.
 A co z drugim egzotycznym ptakiem?  zapytał Knight.
Edel spojrzała na niego pytająco.
 Mam na myśli panią. Przecież pani także spędza zimę w ciepłych kra-
jach.
 Sądzę, że początek pazdziernika jest tym terminem, w którym wyja-
dę. Przedtem chcę dopilnować wszystkich spraw w gospodarstwie.
 Wobec tego i ja wyjadę w tym samym terminie.
 Strach przed samotnością?  zapytała niewinnie Edel.
R
L
T
 Prawdą jest panno Edel, że nie mogę tu zostać bez pani. Stała się
nieodzowną rzeczą w moim życiu każda chwila rozmowy, czy chociażby
patrzenia na panią. To jest tak silne, że muszę się temu poddać.
Po raz pierwszy Hans mówił tak otwarcie i odważnie. Nie wiedziała jak
się zachować; bardzo chciała przed wyjazdem do Berlina usłyszeć takie
słowa, a teraz, kiedy docierały do niej, zmieszane z nawoływaniem kosa i
szelestem liści  wystraszyła się. Nie chcąc powiedzieć czegoś niesto-
sownego i zepsuć nastroju nietaktownym żartem, zmieniła temat.
 Berlin nie jest tym samym miastem co dawniej. Jest tam stanowczo
zbyt wiele ludzi. Wszystkie urocze kawiarenki, nie są już urocze...
Knight milczał, zrozumiał jej zmieszanie i nie chciał jej urazić swoją na-
tarczywością. Nic go nie obchodziła atmosfera dzisiejszego Berlina. Jechał
tam tylko dla niej. Najchętniej zostałby tutaj w Grundhofie. Spacerowałby
po pokrytym śniegiem lesie, jadł konfitury z malin i ogrzewał się przy ko-
minku, patrząc jak płomienie rozjaśniają jej świetlistą twarz. Nie słuchał
Edel, ale patrzył na nią, na małe plamki słońca, które jak  zajączki" pusz-
czane przez dzieci, przemykały po jej twarzy i ramionach, na ciemne oczy,
z tym niezwykłym wyrazem smutku i rozmarzenia.
Pani Helena bezapelacyjnie opuszczała Grundhof. Stosy waliz, toreb,
paczuszek i zawiniątek piętrzyły się przed gankiem. Cioci nie było; robiła
ostatni obchód wydając ogrodnikowi instrukcje, stajennemu polecenia, słu-
żącym rozkazy. Edel zrozpaczona stała przy drzwiach samochodu i spoglą-
dała na zegarek. Dla cioci, rozwój cywilizacji zatrzymał się na etapie po-
wozów z herbami na drzwiach i absolutnie nic nie było w stanie jej na-
uczyć, że pociągi muszą odjechać zgodnie z rozkładem jazdy. Słowo  roz-
R
L
T
kład jazdy" uznała za urągające godności ludzkiej i doprowadzała do roz-
paczy kolejarzy z Ems, kiedy w ostatniej chwili taszczyła się ze swoimi pa-
kunkami do przedziału. Oszukiwano ją mówiąc, że pociąg odjeżdża znacz-
nie wcześniej niż to miało miejsce w istocie, ale nie było mocnych na cio-
cię Helenę. Czuła swoim uroczym, wścibskim nosem, że  robią ją w balo-
na" i wszystko się powtarzało.
Wracała nareszcie żwawym krokiem od strony parku. Z uśmiechem na
ustach wsiadała do samochodu. Obie panie szybko zostały zawiezione na
dworzec. Na dworcu Hans czekał już na nie w swojej eleganckiej limuzy-
nie, z bukietem pięknych, hodowlanych róż. Było ich dokładnie pięćdzie-
siąt jeden i wszystkie miały cudowny herbaciany odcień. Starsza pani nie
żegnana z takimi honorami, odkąd ostatni wielbiciel przestał wierzyć, że
wczoraj skończyła trzydzieści lat, miała łzy w oczach. Pomachała młodym
ludziom na pożegnanie:
 No to do zobaczenia w Berlinie, moje dzieci. Sprawujcie się dobrze i
jedzcie owoce. Ale umyte; podobno w Bukareszcie cała rodzina zmarła na
skutek gwałtownego zatrucia, czy zakażenia niemytymi śliwkami...
 Ciociu  powiedziała błagalnie Edel, bo na dworcu i tak podróżni
mieli przedstawienie pierwszej klasy, kiedy wnoszono bagaże cioci. Pociąg
odjechał jednak i było to pożegnanie lata, którego znakomitym i niezastą-
pionym reprezentantem była właśnie ciocia.
Hans i Edel ruszyli ku swoim samochodom. Jego limuzyna była z pew-
nością najbardziej eleganckim wozem w całej okolicy. Edel pomyślała, że
miło byłoby jechać nim tą piękną, wysadzaną lipami aleją.
 Zapraszam panią na wspólną przejażdżkę do Grundhofu. Proszę ode-
słać auto, zawiozę panią  zaproponował Hans z uśmiechem.
 To świetny samochód. Ojciec nie lubił tych nowych, szybkich mode-
li. Ale ja mam dość żółwiego pełzania do Berlina. Zamierzam kupić dla
siebie coś stosownego w tym zimowym sezonie. Liczę na pańską pomoc
przy wyborze. Niestety nie mogę pozwolić sobie na przejażdżkę. Jestem
R
L
T
umówiona w domu z moim zarządcą. Ale do Grundhofu pojadę z panem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl