, D216. Myers Helen R. W blasku ksiezyca 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czenie tegoz nauką niebędzie łatwe, ale nie ma innegowy-
jścia. Przynajmniej ma teraz odpowiednie kwalifikacje, by
szukać czegoś lepiej płatnego.
Nagle podchwyciła spojrzenie Chase'a, który mrugnął do
niej znacząco. Zrozumiała, ocomu chodzi. Sygnalizował jej,
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
119
że zbyt wiele maluje się na jej twarzy. KochanyChase. Po-
dziękowała mu spojrzeniem.
Wtej samej chwili Worth położył dłoń na jej splecionych
na kolanachrękach. Spojrzała na niegozaskoczona, aleonnie
odrywał wzroku od podium. Zaciśnięte usta i dziwny błysk
woczachpowiedziałyjej jednak, że zauważył jej  rozmowę"
z Chase'emi bynajmniej nie był tymzachwycony.
Spodziewała się, żejątorozzłości, poczuła jednaksmutek.
Tak, toprzygnębiające, gdykochasz kogoś, ktowidzi wtobie
tylkoobiekt pożądania.
Rocky z trudemdotrwała do końca przyjęcia. Słuchała
mowy za mową i biła brawo mówcom, myślami była jednak
gdzie indziej. AWorth przez cały czas gładził kciukiemjej
dłoń.
Nie potrafił przestać. Zaczęłosię to, coprawda, odzłości
na Chase'a, ale potempieścił ją dalej, czując rosnący strach,
którego nie potrafił wytłumaczyć. Nie patrzył na Rocky, bo
bał się tego, co zobaczywjej oczach.
Prawie nie słyszał przemawiających, nawet własnegoojca.
Kiedy przebrzmiały ostatnie oklaski i goście ruszyli do wy-
jścia, Worthskorzystał z okazji, pomógł Rockywstać, a po-
temujął ją za ramię, jakby bał się, że tłumich rozdzieli.
Zdziwiłoją to, nawet zakłopotało, ale niewyrwała muręki.
- No i jak wypadłem? - spytał pan Drury, kiedy rodzina
spotkała się whotelowymholu. - Danvers mówi, żejuż daw-
nonie mieli takichtłumów.
- To zrozumiałe - mruknął Chase. - Wszyscy wiedzieli,
żenastępną taką okazją będziedopierotwój pogrzeb.
DopieroRockyprzerwałaniezręczną ciszę.
- Gratuluję panu. Małoktobysobietakdobrzeporadził.
StaryDruryledwomusnął ją spojrzeniemi zwrócił się do
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
120
kogoś za jej plecami. Rocky poczuła się głupio, Worth zaś był
na ojca po prostu wściekły.
W.H. Druryrzeczywiściedał kiedyś jasnodozrozumienia,
że nie pochwala ich związku. Może ma nawet rację, że to
szaleństwo, gdy mężczyzna wjego wieku i z jego pozycją
wiąże się z kimś tak młodym, prostym, a przede wszystkim
pochodzącym z zupełnie innego kręgu społecznego. Może
nawet uważa Rocky za naciągaczkę. Ale to wszystko nie
usprawiedliwia takiego grubiaństwa i to wobecności innych
ludzi.
- Aniechcię, Worth, jeśli tyczegoś nie powiesz, toja nie
wytrzymam- mruknął przez zębyChase.
- To wyłącznie moja sprawa - odparł Worth. - Ty
się trzymaj odtegoz daleka - ostrzegł brata i przeniósł wzrok
na ojca. - Rocky przed chwilą powiedziała ci komplement,
ojcze.
- Nicsię niestało- wtrąciła Rocky.
Worth nie odważył się na nią spojrzeć. Błaganie, jakie
usłyszał wjej głosie, byłoaż nadtowymowne.
- Dlamnietak. Ojcze?
Tonjegogłosuzaniepokoił wkońcustaregoDrury'ego.
- Co...? Ja... Ja chyba... niedosłyszałem...
- Wystarczy zwykłe  dziękuję" i już wychodzimy. Rocky
ma wprzyszłymtygodniuegzaminyi uczysię bardzointen-
sywnie. Powinna się już położyć.
W.H. Drurynerwowopotarł nos.
- No, tak. Oczywiście. Chyba rzeczywiście... Dzięku-
ję ci, moja droga, za poświęcenie mi dziś czasu. I powo-
dzenia w...
Rockynajwyrazniej miała już tegowszystkiegodość. Bąk-
nęła ciche przepraszam" i ruszyła kudrzwiom.
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
121
- Aleś walnął, braciszku - mruknął Chase. - Mogłeś prze-
cież zrzucić wszystko na głuchotę starego, ale ty musiałeś
zrobić przedstawienie.
Obrzuciwszy brata groznymspojrzeniem, Worth podążył
za Rocky. Dogonił ją jednakdopierona dworze.
Stałanachodniku, kulącsię zzimna.
Wsłabym świetle latarni jej oczy były ogromne i bardzo,
bardzo smutne. Patrzył na nią i czuł... wzruszenie. Ale jak
można zapomnieć o zasadach całych trzydziestu sześciu lat?
Zczegozrezygnować? Cozatrzymać?
- Dobrzesię czujesz?
- Zadaj mi topytanieza dwadzieścia lat. Możewtedybędę
mogła sobie pozwolić na filozofowanie.
- Jeśli tobędziejakimś pocieszeniem...
- Niebędzie, więcsię nietrudz.
- Rocky.
Nawet nie podejrzewał, że może być tak zrozpaczony.
Podszedł do niej bliżej i dotknął jej włosów.
- Przestań. Nie mogę oddychać, kiedy jesteś tak blisko
- szepnęła, odwracając się.
- Niewalczzemną.
- Niewalczę ztobą, leczzsobą.
- Dlaczego?
Rockyzaśmiała się - krótkoi ostro.
- %7łebyprzeżyć.
- Niewalcz.
- Nie! - krzyknęła i pobiegła doauta.
Worthposzedł za nią, zajął miejsceza kierownicą i ruszył
z piskiemopon. Pędził jakdopożaru, kiedynaglewświatłach
reflektorówpojawił musię mały, zabłoconypies.
Przedoczami na moment przemknął mupodobnyobraz
jan+a43
us
o
l
a
d
n
a
c
s
122
z przeszłości. Z przekleństwem na ustach mocno nacisnął ha-
mulce.
- O, Boże, Worth- krzyknęłaRocky. - Uważaj!
Spodziewał się uderzenia, którejednaknienastąpiło. Albo
tymrazemmiał lepszyrefleks, albonadkundlemczuwał jakiś
anioł stróż. Zwierzę zniknęło wciemnościach, a Worth był
wstanietylkowjechać wnajbliższą alejkę i zgasić silnik.
- Co ty robisz? - spytała drżącymgłosemRocky. - To
prywatnyteren. Właścicielepomyślą, żechcemysię włamać,
i wezwą policję.
- Wdomu niema nikogo. Znamwłaścicieli. Wyjechali na
Bermudy. Musimy tylko uważać, żeby nie uruchomić kamer
ani alarmu.
Uspokojona Rockyusiadła wygodniej wfotelu. Przez kil-
ka sekundwaucie panowała cisza.
- Słyszałamjakiś niepokojący odgłos - odezwała się [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl