,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czenie tegoz nauką niebędzie łatwe, ale nie ma innegowy- jścia. Przynajmniej ma teraz odpowiednie kwalifikacje, by szukać czegoś lepiej płatnego. Nagle podchwyciła spojrzenie Chase'a, który mrugnął do niej znacząco. Zrozumiała, ocomu chodzi. Sygnalizował jej, jan+a43 us o l a d n a c s 119 że zbyt wiele maluje się na jej twarzy. KochanyChase. Po- dziękowała mu spojrzeniem. Wtej samej chwili Worth położył dłoń na jej splecionych na kolanachrękach. Spojrzała na niegozaskoczona, aleonnie odrywał wzroku od podium. Zaciśnięte usta i dziwny błysk woczachpowiedziałyjej jednak, że zauważył jej rozmowę" z Chase'emi bynajmniej nie był tymzachwycony. Spodziewała się, żejątorozzłości, poczuła jednaksmutek. Tak, toprzygnębiające, gdykochasz kogoś, ktowidzi wtobie tylkoobiekt pożądania. Rocky z trudemdotrwała do końca przyjęcia. Słuchała mowy za mową i biła brawo mówcom, myślami była jednak gdzie indziej. AWorth przez cały czas gładził kciukiemjej dłoń. Nie potrafił przestać. Zaczęłosię to, coprawda, odzłości na Chase'a, ale potempieścił ją dalej, czując rosnący strach, którego nie potrafił wytłumaczyć. Nie patrzył na Rocky, bo bał się tego, co zobaczywjej oczach. Prawie nie słyszał przemawiających, nawet własnegoojca. Kiedy przebrzmiały ostatnie oklaski i goście ruszyli do wy- jścia, Worthskorzystał z okazji, pomógł Rockywstać, a po- temujął ją za ramię, jakby bał się, że tłumich rozdzieli. Zdziwiłoją to, nawet zakłopotało, ale niewyrwała muręki. - No i jak wypadłem? - spytał pan Drury, kiedy rodzina spotkała się whotelowymholu. - Danvers mówi, żejuż daw- nonie mieli takichtłumów. - To zrozumiałe - mruknął Chase. - Wszyscy wiedzieli, żenastępną taką okazją będziedopierotwój pogrzeb. DopieroRockyprzerwałaniezręczną ciszę. - Gratuluję panu. Małoktobysobietakdobrzeporadził. StaryDruryledwomusnął ją spojrzeniemi zwrócił się do jan+a43 us o l a d n a c s 120 kogoś za jej plecami. Rocky poczuła się głupio, Worth zaś był na ojca po prostu wściekły. W.H. Druryrzeczywiściedał kiedyś jasnodozrozumienia, że nie pochwala ich związku. Może ma nawet rację, że to szaleństwo, gdy mężczyzna wjego wieku i z jego pozycją wiąże się z kimś tak młodym, prostym, a przede wszystkim pochodzącym z zupełnie innego kręgu społecznego. Może nawet uważa Rocky za naciągaczkę. Ale to wszystko nie usprawiedliwia takiego grubiaństwa i to wobecności innych ludzi. - Aniechcię, Worth, jeśli tyczegoś nie powiesz, toja nie wytrzymam- mruknął przez zębyChase. - To wyłącznie moja sprawa - odparł Worth. - Ty się trzymaj odtegoz daleka - ostrzegł brata i przeniósł wzrok na ojca. - Rocky przed chwilą powiedziała ci komplement, ojcze. - Nicsię niestało- wtrąciła Rocky. Worth nie odważył się na nią spojrzeć. Błaganie, jakie usłyszał wjej głosie, byłoaż nadtowymowne. - Dlamnietak. Ojcze? Tonjegogłosuzaniepokoił wkońcustaregoDrury'ego. - Co...? Ja... Ja chyba... niedosłyszałem... - Wystarczy zwykłe dziękuję" i już wychodzimy. Rocky ma wprzyszłymtygodniuegzaminyi uczysię bardzointen- sywnie. Powinna się już położyć. W.H. Drurynerwowopotarł nos. - No, tak. Oczywiście. Chyba rzeczywiście... Dzięku- ję ci, moja droga, za poświęcenie mi dziś czasu. I powo- dzenia w... Rockynajwyrazniej miała już tegowszystkiegodość. Bąk- nęła ciche przepraszam" i ruszyła kudrzwiom. jan+a43 us o l a d n a c s 121 - Aleś walnął, braciszku - mruknął Chase. - Mogłeś prze- cież zrzucić wszystko na głuchotę starego, ale ty musiałeś zrobić przedstawienie. Obrzuciwszy brata groznymspojrzeniem, Worth podążył za Rocky. Dogonił ją jednakdopierona dworze. Stałanachodniku, kulącsię zzimna. Wsłabym świetle latarni jej oczy były ogromne i bardzo, bardzo smutne. Patrzył na nią i czuł... wzruszenie. Ale jak można zapomnieć o zasadach całych trzydziestu sześciu lat? Zczegozrezygnować? Cozatrzymać? - Dobrzesię czujesz? - Zadaj mi topytanieza dwadzieścia lat. Możewtedybędę mogła sobie pozwolić na filozofowanie. - Jeśli tobędziejakimś pocieszeniem... - Niebędzie, więcsię nietrudz. - Rocky. Nawet nie podejrzewał, że może być tak zrozpaczony. Podszedł do niej bliżej i dotknął jej włosów. - Przestań. Nie mogę oddychać, kiedy jesteś tak blisko - szepnęła, odwracając się. - Niewalczzemną. - Niewalczę ztobą, leczzsobą. - Dlaczego? Rockyzaśmiała się - krótkoi ostro. - %7łebyprzeżyć. - Niewalcz. - Nie! - krzyknęła i pobiegła doauta. Worthposzedł za nią, zajął miejsceza kierownicą i ruszył z piskiemopon. Pędził jakdopożaru, kiedynaglewświatłach reflektorówpojawił musię mały, zabłoconypies. Przedoczami na moment przemknął mupodobnyobraz jan+a43 us o l a d n a c s 122 z przeszłości. Z przekleństwem na ustach mocno nacisnął ha- mulce. - O, Boże, Worth- krzyknęłaRocky. - Uważaj! Spodziewał się uderzenia, którejednaknienastąpiło. Albo tymrazemmiał lepszyrefleks, albonadkundlemczuwał jakiś anioł stróż. Zwierzę zniknęło wciemnościach, a Worth był wstanietylkowjechać wnajbliższą alejkę i zgasić silnik. - Co ty robisz? - spytała drżącymgłosemRocky. - To prywatnyteren. Właścicielepomyślą, żechcemysię włamać, i wezwą policję. - Wdomu niema nikogo. Znamwłaścicieli. Wyjechali na Bermudy. Musimy tylko uważać, żeby nie uruchomić kamer ani alarmu. Uspokojona Rockyusiadła wygodniej wfotelu. Przez kil- ka sekundwaucie panowała cisza. - Słyszałamjakiś niepokojący odgłos - odezwała się [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|