,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pojawiły się ich setki, jak gdyby nagle powstały z grobów, i z trzepotem skrzydeł otoczyły nasz namiot, wybuchając taką kakofonią dzwięków, że nie słyszeliśmy nawzajem własnych głosów. To im jednak nie wystarczyło i w swej ograniczonej zdolności pojmowania uznały namiot za pierwszorzędną norę lęgową, zaprojektowaną specjalnie dla nich. Popiskując i zawodząc, zaczęły się wciskać do środka przez otwory i trzepotać nad i pod pryczami, przy czym wypróżniały się, gdzie popadło, a potraktowane zbyt obcesowo, oblewały nas zregurgitowanym, cuchnącym rybą olejem. Tego już naprawdę za wiele oznajmiłem, wyrzucając z posłania dwudziestego pisklaka. Wiem, że uważa się mnie za miłośnika zwierząt, ale są pewne granice. Możemy zasznurować namiot powiedział Wahab ale wtedy zrobi się tu bardzo gorąco. Chyba wolę się udusić niż dzielić łoże z tą ptasią kohortą. Moja prycza wygląda już jak przodująca w eksporcie guana wyspa u wybrzeży Peru zauważyłem z goryczą, wyławiając pisklę, które wpadło mi do zupy. Zasznurowaliśmy więc namiot, co podniosło temperaturę do czterdziestu stopni, lecz niewiele nam dało, gdyż niezrażone pisklęta podkopywały się z boku. Ilekroć im się to udało, musieliśmy rozsznurowywać wejście, żeby wyrzucić ptaki. W końcu ustawiliśmy kanistry z wodą pod ścianami namiotu, aby zniechęcić upartych napastników. Pokonane maluchy obsiadły namiot od zewnątrz i przez całą noc uszczęśliwiały nas swym śpiewem. Waaah, waaah, woo nawoływała jedna grupa, na co inna odpowiadała: Waaah, waaah, wooee , konkurencja zaś wykrzykiwała: Ooo, ooch, ooch, OOCHHH, ooch , w czym wspierało ją chóralne: Waah, waah, waah, ooeee, waah, waah . I tak aż do świtu. Monotonię dzwięków zakłócało jedynie przybycie rodziców z pokarmem, kiedy to dziwaczne okrzyki piskląt milkły, przerywane osobliwymi i niezbyt miłymi dla ucha odgłosami, które kojarzyły się z gnojówką spływającą do otworu odpływowego wanny. Dorosłe burzyki regurgitowały na wpół strawione ryby. Nasz namiot zaczął śmierdzieć jak statek wielorybniczy po obfitym połowie. Tuż przed świtem, kiedy z czystego wyczerpania zapadliśmy pomimo hałasu w nerwową drzemkę, pisklęta odkryły nową zaletę naszego namiotu. Jego boki układały się w przepiękne płócienne fałdy. Ptaki podfruwały kolejno na grzbiet namiotu i zjeżdżały po płachcie z trzaskiem rozdzieranego płótna, podczas gdy ich koledzy, siedząc w kręgu, wydawali pełne podziwu okrzyki typu: Caaw, cooRR, COORR i Oooch, coorr, coorr . Po dojrzałym namyśle doszedłem do wniosku, że była to najgorsza noc w moim życiu. Następnego ranka obudziliśmy się z niespokojnej drzemki tuż przed świtem i wypełzliśmy z namiotu, potykając się o własne nogi i o gromady burzyków, które wciąż siedziały przy swoich gniazdach i skrzeczały głośno. Niebo było różowo-pomarańczowo-zielone, tylko nad widnokręgiem unosiło się niedbale kilka ciemnych chmur. Spokojne morze miało ciemny, kobaltowy odcień. Liście palm, rysujące się ciemno na tle nieba, szeleściły mi nad głową, jak gdyby padał na nie widmowy deszcz. Opierał się o nie niedbale kruchy sierp księżyca, biały jak tropikalny ptak. Na tle nieba zaznaczały się ruchome sylwetki burzyków, krzyczących chórem, jak zwykle o świcie, podczas gdy ich ciemnopióre młode brnęły przez roślinność, by schronić się w norach. Po śniadaniu ruszyliśmy w stronę palmowego gaju i na miejscu wtajemniczyliśmy Zoza w arkana sztuki łapania węży. Z wystudiowaną nonszalancją zapytał, czy ma pojmać węża, czy tylko go wytropić. Odparliśmy, że wystarczy, jeśli go wytropi. Zsunął swój tropikalny kask na tył głowy, osadził ciemne okulary mocniej na zadartym nosie i wyruszył na poszukiwania. Po upływie pół godziny zawołał ku naszemu zdumieniu że znalazł węża. Runęliśmy ku latanii, [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|