,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jemu skręconemu żołądkowi niewielką ulgę przyniósł fakt, że ta dziewczynka była tylko robotem. 217 Strumień obrazów wydawał się nieskończony. I nagle wszystko się urwało. Nic nie widziałem. Nie widziałem nawet pokoju, ani Oniko, ani innych dzieci, ani przybyszy, którzy wykonywali tam swoje obowiązki. W ogóle nic nie widzia- łem; moje zmysły zostały wyłączone. I nagle zdałem sobie sprawę z tego, że oto uzyskałem odpowiedzi na moje pytania, tylko że to nie były pytania, które zadałem. Nie powiedziano mi co . Powiedziano mi jedynie dlaczego . Moje drugie ja , znajdujące się na pokładzie Prawdziwej Miłości , obser- wowało to wszystko, ale ja go nie widziałem. W ogóle nic nie widziałem. I nagle zobaczyłem wszystko naraz. Wszystkie obrazy, które przedtem widzia- łem, unoszące się przede mną jak chmura confetti. Tańczyły dookoła mnie i zle- wały się: Heechowie stawali się w połowie ludzmi, ludzie zaczynali wyglądać jak Heechowie, w wszyscy razem zmieniali się w komputerowe konstrukty, Przymu- lonych, Zwinie Voodoo i inne rzeczy, które w ogóle nie przypominały niczego, co istniało we wszechświecie. . . aż nagle zaczęły się rozpuszczać w kaskadę wielo- barwnych iskier, wszystko, co tam było. Nawet ja. Poczułem, jak się rozpuszczam. Poczułem, jak moja własna osoba rozpuszcza się i rozpryskuje w nicość. Dość długą chwilę zajęło mi zrozumienie, co się dzieje. Umieram, na litość boską! wrzasnąłem w pustej, gigabitowej przestrze- ni. I umarłem. * * * Umarłem! krzyczałem z przerażenia do Alberta i mojej drogiej Przeno- śnej Essie oraz oficerów WOA, zgromadzonych w trosce dookoła mnie na pokła- dzie Prawdziwej Miłości . Poczułem ciepłe (nie szkodzi, że wirtualne) ramię Essie dookoła mnie. Och, cicho, cicho, Robin, kochany uspokajała mnie. Już wszystko dobrze. Już nie jesteś martwy, nie tutaj. Cassata krzyknął z triumfem. Ale udało ci się, Robinie! Rozmawiałeś z nimi! Teraz możemy polecieć na Krąg Obserwacyjny i. . . Panie generale rzekł uprzejmie Albert czy mógłby pan się zamknąć? Jak się czujesz, Robinie? To prawda, że w pewnym sensie umarłeś. A przynaj- mniej ulotniła się twoja kopia, a Wróg pewnie wraz z nią; chyba cię unicestwili, 218 Robinie, nawet za cenę własnego istnienia. Przykro mi, że to było dla ciebie takie wstrząsające. Przykro ci?! Czy ty wiesz, co to znaczy umrzeć? Wiedzieć, że znikasz i że już nigdy więcej nigdzie cię nie będzie? Essie objęła mnie mocniej, mrucząc mi do ucha uspokajająco. Ale to ciągle ty, Robinie. Jesteś tu ze mną. Tam, w izolowanej gigabitowej przestrzeni wraz z Wrogiem była tylko twoja kopia, pamiętasz? Uwolniłem się z jej objęć i spojrzałem na moich najdroższych i najbliższych; nie docierała do mnie nawet obecność oficerów WOA. Dobrze ci mówić rzekłem gorzko. Nie musiałaś tego przeżywać. Umarłem. A przypominam ci, to nie był mój pierwszy raz. Już to raz kiedyś przeżyłem i jestem strasznie zmęczony umieraniem. Jeśli jest na świecie coś, co chciałbym zrobić jeszcze raz, to właśnie to! Zamilkłem gdyż spojrzeli na mnie nieco dziwnie. Och rzekłem, próbując się uśmiechnąć chciałem powiedzieć, że nie chciałbym zrobić tego jeszcze raz. Ale dla mnie samego nie było do końca jasne, co właściwie chciałem powiedzieć. Rozdział 15 Przerażone szczury biegają wkoło Kiedy osoba przechowywana w gigabitowej przestrzeni przeżyje ciężki szok, nie wręcza się jej mocnego drinka i nie każe się położyć, ale czasem fajnie jest udawać, że się to robi. Powinieneś przez chwilę odpocząć, Robinie rzekł Albert. Pozwól, ułożę cię wygodnie, gołąbeczku zamruczała Essie i po chwili rzeczywiście było mi wygodnie. Essie się o to postarała. Leżałem sobie w (meta- forycznym) hamaku na (nierealnej) werandzie przy moim (zapisanym w postaci danych) domu z widokiem na Morze Tappajskie, z moją kochaną Przenośną Es- sie krążącą wokół mnie i wciskającą mi do ręki (nie istniejącego) drinka. Była to lodowata margarita z odrobiną soli na brzeżku szklanki i smakowała tak dobrze, jakby była prawdziwa. Znajdowałem się w centrum uwagi. Essie siedziała koło mojego hamaka, głaszcząc mnie po włosach; wyglądała na zmartwioną. Albert usadowił się na brzegu szezlonga, drapiąc się z namysłem w ucho ustnikiem swojej fajki i obserwował moją twarz. To wszystko było dość przytulne i znajome, ale byli tam jeszcze inni ludzie. Nie byłem zaskoczony wido- kiem Julia Cassaty, który przechadzał się tam i z powrotem po trawie koło scho- dów, ale po każdym obrocie zatrzymywał się i patrzył uważnie w moim kierunku. Nawet Alicja Lo, siedząca w milczeniu na bujanym fotelu na skraju werandy, nie była niczym dziwnym; ale był tam ktoś jeszcze. Ten ktoś był Heechem. Nie byłem gotowy na niespodzianki. Usiadłem i zapytałem. Co u licha? Nie wypowiedziałem tego pokornym tonem; co najwyżej proszącym. Essie od razu pojęła o co mi chodzi. Nie wiem, czy pamiętasz Podwójne Wiązanie rzekła. Miała rację. Nie pamiętałem. Był reprezentantem Heechów w WOA dodała Essie, i wtedy coś sobie niejasno przypomniałem. Był tam jeden Heech czy dwóch, a tak, jeden 220 z nich był Czcigodnym Przodkiem, jak ten tutaj i miał gęste owłosienie na głowie oraz głęboko osadzone oczy zdradzające wiek. Miło mi cię znów widzieć rzekłem. Połknąłem ostatnie krople tequili i rozejrzałem się dookoła. Następnie znów się odezwałem: Co u licha? Tym razem jednak wypowiedziałem to zupełnie innym tonem, gdyż spojrzałem poza symulowane, przyjemne otoczenie Morza Tappajskiego. Sądziłem, że zobaczę, jak znajdujemy się na pokładzie Prawdziwej Miłości i rzeczywiście tak było. Ale ekran pokazywał jedynie skłębioną szarość. Gdy spojrzałem przez sen- sory Prawdziwej Miłości , zobaczyłem, że poruszamy się z prędkością szybszą [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|