,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nadzieję, że Mitchell w końcu jednak da się wywabić ze swojego pokoju. Czytał dwunasty tom ,,Strefy An- droidów: Niepokonany . Było to marne zakończenie nieudanego dnia, lecz Mitchell twierdził, że wszystko jest w porządku. Ann westchnęła. Pragnęła dla swego syna czegoś znacznie lepszego niż tylko ,,w porządku . Dla siebie też chciała lepszego życia. Podniosła szklankę z mrożoną herbatą do jaśniejącego na niebie księżyca. Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Niepodleg- łości szepnęła. Zadzwonił dzwonek u drzwi. Ann drgnęła, herbata w szklance zakołysała się niebezpiecznie. Może Rob jednak zmienił zdanie? Ale było już pózno. Stanowczo za pózno na pokaz sztucznych ogni. Ann szybko przemierzyła przedpokój. Zapaliła świat- ło na ganku, wyjrzała przez judasza i poczuła, jak jej serce obija się o żebra. Maddox. Skąd się tu wziąłeś? spytała, otworzywszy drzwi. Przyniosłem coś dla Mitchella. Wyciągnął przed siebie papierową torbę. Pozwolisz mi się z nim zobaczyć? Jest w swoim pokoju. Czyta. A nie mogłabyś go zawołać? Ann nie wiedziała, co zrobić. Było pózno, ale z drugiej strony Mitchellowi przydałaby się jakaś odmiana. Poza tym było święto. Dobrze. Podeszła do schodów. Mitchell! za- wołała. Masz gościa. Nie minęła minuta, jak Mitchell zbiegł po schodach. 100 Virginia Kantra Na ostatnim stopniu stanął jak wryty. Był przerażony. Odprężył się dopiero, kiedy obaj z Maddoxem wymienili spojrzenia. Jakby porozumiewali się bez słów. Nadal masz ochotę na sztuczne ognie? spytał chłopca Maddox. Mitchell zrobił radosną minę, ale zaraz się zreflek- tował. Nie mogę jechać. Poważnie pokręcił głową. Jest bardzo pózno. Niestety, ja dopiero niedawno skończyłem służbę. No, ale skoro jest święto, to muszą być sztuczne ognie. Maddox wymownie kołysał papierową torbą. Sam pan powiedział, że to zabronione. Kiedy mu to powiedziałeś? zapytała zawsze czujna Ann. W parku powiedział Maddox takim tonem, jakby zupełnie nic się nie stało, ale wzrokiem przestrzegł Ann, żeby nie kontynuowała tego tematu. Rzeczywiście nie wolno się bawić sztucznymi ogniami, które wylatują w powietrze i tam wybuchają. Ale ja przyniosłem takie, które wybuchają na ziemi. Te są zupełnie legalne. Ale i tak niebezpieczne protestowała Ann. Dobra zabawa czasami bywa niebezpieczna po- wiedział Maddox, uśmiechając się znacząco. Trzeba tylko trochę uważać. Parzył jej prosto w oczy, aż zaczęła szybciej oddychać. Była absolutnie pewna, że wcale nie chodziło mu o sztucz- ne ognie. Maddox bardzo starannie przygotował się do wy- strzelenia sztucznych ogni. Porządnie zlał trawnik wodą, postawił obok siebie wiadro pełne wody, powiedział Odszukać szczęście 101 Ann, w którym miejscu ma usiąść i gdzie ma stanąć Mitchell. Dopiero potem podpalił substancję, która wybuchła ze świstem, tworząc tuż nad ziemią fontannę różnobarwnych świateł. Mitchell aż podskakiwał z radoś- ci, kiedy kolorowe iskierki wzbijały się nad ziemię. Maddox zapalił także kolorowe zimne ognie. Annie i Mitchell trzymali je w rękach, patrzyli z bliska na kolorowe fontanny światła i nie czuli żadnego ciepła. To dlatego te ognie nazywano zimnymi, pomyślał Mitchell. Był w siódmym niebie. Tańczył z radości wokół Mad- doxa, który co chwila podpalał kolejne kolorowe cudeń- ko, aż cały ogródek wypełnił się dymem i światłem. Pół godziny pózniej Ann położyła synka do łóżka. Zeszła na dół promienna, uszczęśliwiona. Nie wiem, jak ci dziękować powiedziała do Maddoxa. Sprawiłeś Mitchellowi wielką frajdę tymi sztucznymi ogniami. Dlaczego ojciec nie zabrał go na pokaz? zapytał Maddox i promienny wyraz twarzy Ann zgasł jak iskra w mokrej trawie. Rob się na mnie wściekł przyznała. Chciał mnie zawiezć na tańce do klubu, a kiedy odmówiłam... Odegrał się na dziecku dokończył ponuro Maddox. No właśnie westchnęła Ann. W każdym razie bardzo ci dziękuję, że zrobiłeś mu taki piękny pokaz w ogródku. Drobiazg mruknął Maddox. Siedział na stopniach ganku, wielki, potężny i ciepły jak nagrzana słońcem skała. Jego nogi zajmowały bardzo dużo miejsca. No, tak, ale to był cudowny drobiazg. Ann 102 Virginia Kantra przysiadła obok niego na stopniu. Nie musiałeś o nas pamiętać. Ależ ty jesteś naiwna, Annie. Nie rozumiem. Ann się najeżyła. Jesteś zbyt łatwowierna. Nie przyszło ci do głowy, że wcale mi nie chodziło o zabawianie twojego syna sztucznymi ogniami? Nie? Więc dlaczego to zrobiłeś? Może chciałem ciebie też jakoś zabawić. W jego głosie była jakaś taka dziwna nuta, że Ann przeszedł dreszcz. Chcesz powiedzieć, że... zaczęła, splatając i roz- platając dłonie. Zgadłaś. Chodzi mi o seks. Seks z tobą. Taki jestem. Nie chodziło mi o twojego syna, ale o ciebie. Taka jest prawda. Podniosła głowę, spojrzała w okno sypialni Mitchella. Jakby się bała, że ich słowa w jakiś sposób dotrą do zamkniętego i zabezpieczonego grubą zasłoną ciemnego pokoju jej syna. A mnie nie chodzi o to powiedziała cicho. Nie [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|