,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twarz, rozchmurzył się wreszcie. Uśmiech rozjaśnił urodziwe oblicze. - Wiem, że zaręczyny należy przypieczętować, da jąc narzeczonej pierścień i pocałunek. Pierścienia nie mam, ale całus się znajdzie. Pochylił się nad nią, ale powstrzymała go, dotykając ręką torsu. - Obawiam się, że ten układ nie jest dla ciebie korzystny. - Co będzie, jeśli... - Zawahała się, a potem dokończyła śmiało: - Jeśli z jakiegoś powodu nie uzyskamy unieważnienia? Co wtedy? - Nie warto martwić się na zapas. Jeśli nasz plan spełznie na niczym, zastanowimy się co dalej. - Objął smukłą kibić, przyciągnął do siebie Beatrice i pocałował. Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. Gdy jego wargi dotknęły jej ust, serce nagle przyspieszyło rytm. Westchnęła i mocniej przytuliła się do Remy'ego. Ośmielony i rozpalony jej uległością, zachęcił, żeby rozchyliła wargi. Od drzwi do biegło znaczące chrząkanie. Chcąc nie chcąc, podniósł głowę i wypuścił narzeczoną z objęć. Do komnaty szybkim krokiem weszła pani Alys. - Dość tego, panie rycerzu - powiedziała, kryjąc uśmiech. - Mój mąż nalega, żebyś zszedł na dół i w zacnej kompanii uczcił zaręczyny. Remy wstał i z kpiącą miną skłonił się kasztelance. - Zaopiekuj się moją narzeczoną, pani. Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje i stanie na ślubnym kobiercu. - Owszem - przyznała mu rację dostojna Alys i mrugnę ła porozumiewawczo. - Widzę, że z wielu powodów wska zany jest pośpiech. Remy wybuchnął śmiechem, skłonił się damom i ruszył ku drzwiom. Pani Alys, nie kryjąc zachwytu, odprowadziła go wzrokiem. Gdy wyszedł, z westchnieniem zwróciła się do swej podopiecznej. - Nie ma co, szczęśliwa z ciebie dziewczyna. Beatrice oblała się rumieńcem. Była zawstydzona, bo sta teczna dama pozwoliła sobie na zawoalowaną aluzję do mę skiego uroku, którym emanował Remy. Tego obawiała się Beatrice. Lgnęły do niego wszystkie kobiety, niezależnie od wieku i stanu. Westchnęła ciężko i wstała, a Bryony zdjęła jej suknię, przebrała w nocną koszulę i pomogła ułożyć się wygodnie na posłaniu. Wkrótce półleżała, wsparta na podu szkach. Zerknęła na gojącą się szybko ranę poniżej barku. Skóra była różowa i pomarszczona. Biodro wyglądało jesz cze gorzej. Blizna będzie większa, paskudna... Co za szczę ście, że Remy nie ma nic przeciwko temu, aby ich małżeń- stwo pozostało nieskonsumowane. Lepiej, żeby nie zobaczył, jak bardzo została oszpecona. Na widok takich blizn z pew nością poczułby odrazę. W południe wszyscy domownicy zebrali się w wielkiej sali na posiłek. Siedzący u szczytu stołu dostojny pan Ha- worth uderzył w blat rękojeścią sztyletu, prosząc o uwagę, a potem dał znak Henry'emu, żeby przemówił. Młody wielmoża powstał z ławy i oznajmił dzwięcznym, donośnym głosem, który echo niosło po zamku: - Rycerz Remy St Leger poprosił dzisiaj o rękę mojej sio stry, dostojnej Beatrice, i został przyjęty. Wkrótce odbędzie się ich ślub. Rozległy się wiwaty. Najgłośniej krzyczeli rycerze z Ash- ton, na znak aprobaty uderzając pięściami w blat stołu. - Nareszcie jakaś dobra nowina! - zawołał uradowany Giles. Remy zewsząd zbierał gratulacje. Towarzysze broni z ca łej siły klepali go po plecach. Gdy okrzyki ucichły, upił spory łyk przedniego wina, które dostojny pan Haworth kazał przy nieść z piwnicy na tę okazję. Kiedy usiadł, zajmujący miejsce po drugiej stronie stołu pan Henry zmierzył go ponurym spojrzeniem. Remy odstawił puchar, wstał i oddalił się nie postrzeżenie. Wszedł do ustronnej alkowy, sąsiadującej z pa leniskiem. Gdy odwrócił się, stał za nim młody suzeren, któ ry podjął milczące wyzwanie. - Aaskawy panie - zaczął kpiąco Remy, udając pokorne go sługę- gadaj, co ci leży na wątrobie. Henry obserwował go z niezmąconym spokojem. Nieczę sto zdarzało mu się spotkać człowieka, któremu mógł spo- jrzeć prosto w oczy. Zachowywał się powściągliwie, ponie waż jego wasal cieszył się opinią dzielnego wojownika. Kie dy jechał tu z ojcowskim testamentem, który od pierwszej chwili był mu solą w oku, przemyśliwał, żeby wyzwać St Legera na pojedynek i zgodnie ze starodawnym zwyczajem rozstrzygnąć sprawę na udeptanej ziemi, walcząc na śmierć i życie. Kiedy poznał Remy'ego i w walce z Walijczykami przekonał się o jego męstwie, uznał tamten pomysł za głupi i bezsensowny. Uważał siebie za dzielnego wojaka i znako mitego szermierza, ale St Legerowi nie dotrzymałby pola, bo trafił na lepszego. - Zmiało, panie mój - zachęcał Remy - miejmy to za so bą. Wkrótce staniemy się braćmi, a wtedy nie zamierzam szukać z tobą zwady. - Idę o zakład, że tak będzie - wymamrotał Henry, a po tem dodał głośniej: - Poszczęściło ci się, St Leger. Hepple Hill to piękna majętność. - Nie moja. Należy do Beatrice. - No właśnie. I to mnie dziwi. Nie zrozum mnie zle. Ko cham siostrę, ale za nic nie pojmuję, dlaczego zgodziłeś się ją poślubić. Wybacz, że mówię tak otwarcie, lecz zastana wiam się, dlaczego mężczyzna taki jak ty dobrowolnie cho wa się za dziewczyńską spódnicę. Remy zmrużył oczy, ale zapanował nad gniewem, wzbie rającym w jego sercu. Rozchmurzył się z wolna. - Skoro mówimy, nie owijając w bawełnę, wyznam ci szczerze, co mną kierowało. Czasami jedyny sposób, żeby zadrzeć dziewczynie kieckę, to schować się za nią. Henry wpatrywał się w niego przez chwilę, świadomy, że nie godzi się tak mówić o damie. Zastanawiał się, czy nie spolicz- kować St Legera za obrazę siostry, lecz po namyśle zmienił zdanie i wybuchnął śmiechem. Rechotał tak głośno, że sto jący w pobliżu domownicy zwrócili głowy w jego stronę. Re my wziął się pod boki i z drwiącym wyrazem twarzy obser wował przyszłego szwagra. Nie uważał swojej uwagi za do wcip. Liczył się z tym, że oberwie, ale uznał, że bijatyka da ujście tłumionym pretensjom i pomoże dojść do porozumie nia. Henry otarł łzy, napływające do oczu, i przestał wreszcie rżeć z radości. %7łyczliwie poklepał Remy'ego po ramieniu. - Myślałem, że uknułeś sprytną intrygę, a tobie chodzi wyłącznie... - Znowu parsknął śmiechem. - %7łądza cię roz pala, ot co. Remy zmarszczył brwi. I z czego tu się śmiać? Henry po winien bronić czci rodzonej siostry, a nie zaśmiewać się do rozpuku po usłyszeniu głupiego żartu. - Nie tylko żądza ciągnie mnie do Beatrice - rzekł za czepnie, strząsając z ramienia rękę suzerena. - Co ty powiesz? - Henry wreszcie spoważniał. - Wia domo ci chyba, że jest dobre parę lat starsza. - Tak. - I wciąż chowa w sercu dawnego oblubieńca. Nazywał się William de Warenne i padł w boju krótko po zaręczynach. [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|