, March Catherine Przysięga rycerza 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

twarz, rozchmurzył się wreszcie. Uśmiech rozjaśnił urodziwe
oblicze. - Wiem, że zarÄ™czyny należy przypieczÄ™tować, da­
jąc narzeczonej pierścień i pocałunek. Pierścienia nie mam,
ale całus się znajdzie.
Pochylił się nad nią, ale powstrzymała go, dotykając ręką
torsu.
- Obawiam się, że ten układ nie jest dla ciebie korzystny. -
Co będzie, jeśli... - Zawahała się, a potem dokończyła śmiało:
- Jeśli z jakiegoś powodu nie uzyskamy unieważnienia? Co
wtedy?
- Nie warto martwić się na zapas. Jeśli nasz plan spełznie
na niczym, zastanowimy się co dalej. - Objął smukłą kibić,
przyciągnął do siebie Beatrice i pocałował.
Pozwoliła sobie na chwilę zapomnienia. Gdy jego wargi
dotknęły jej ust, serce nagle przyspieszyło rytm. Westchnęła
i mocniej przytuliła się do Remy'ego. Ośmielony i rozpalony
jej ulegÅ‚oÅ›ciÄ…, zachÄ™ciÅ‚, żeby rozchyliÅ‚a wargi. Od drzwi do­
biegło znaczące chrząkanie. Chcąc nie chcąc, podniósł głowę
i wypuścił narzeczoną z objęć.
Do komnaty szybkim krokiem weszła pani Alys.
- Dość tego, panie rycerzu - powiedziała, kryjąc
uśmiech. - Mój mąż nalega, żebyś zszedł na dół i w zacnej
kompanii uczcił zaręczyny.
Remy wstał i z kpiącą miną skłonił się kasztelance.
- Zaopiekuj się moją narzeczoną, pani. Mam nadzieję, że
szybko wyzdrowieje i stanie na ślubnym kobiercu.
- Owszem - przyznaÅ‚a mu racjÄ™ dostojna Alys i mrugnÄ™­
Å‚a porozumiewawczo. - WidzÄ™, że z wielu powodów wska­
zany jest pośpiech.
Remy wybuchnął śmiechem, skłonił się damom i ruszył
ku drzwiom. Pani Alys, nie kryjąc zachwytu, odprowadziła
go wzrokiem. Gdy wyszedł, z westchnieniem zwróciła się do
swej podopiecznej.
- Nie ma co, szczęśliwa z ciebie dziewczyna.
Beatrice oblaÅ‚a siÄ™ rumieÅ„cem. ByÅ‚a zawstydzona, bo sta­
teczna dama pozwoliÅ‚a sobie na zawoalowanÄ… aluzjÄ™ do mÄ™­
skiego uroku, którym emanował Remy. Tego obawiała się
Beatrice. Lgnęły do niego wszystkie kobiety, niezależnie od
wieku i stanu. Westchnęła ciężko i wstała, a Bryony zdjęła
jej suknię, przebrała w nocną koszulę i pomogła ułożyć się
wygodnie na posÅ‚aniu. Wkrótce półleżaÅ‚a, wsparta na podu­
szkach. Zerknęła na gojącą się szybko ranę poniżej barku.
Skóra byÅ‚a różowa i pomarszczona. Biodro wyglÄ…daÅ‚o jesz­
cze gorzej. Blizna bÄ™dzie wiÄ™ksza, paskudna... Co za szczÄ™­
ście, że Remy nie ma nic przeciwko temu, aby ich małżeń-
stwo pozostało nieskonsumowane. Lepiej, żeby nie zobaczył,
jak bardzo zostaÅ‚a oszpecona. Na widok takich blizn z pew­
nością poczułby odrazę.
W południe wszyscy domownicy zebrali się w wielkiej
sali na posiłek. Siedzący u szczytu stołu dostojny pan Ha-
worth uderzył w blat rękojeścią sztyletu, prosząc o uwagę,
a potem dał znak Henry'emu, żeby przemówił.
Młody wielmoża powstał z ławy i oznajmił dzwięcznym,
donośnym głosem, który echo niosło po zamku:
- Rycerz Remy St Leger poprosiÅ‚ dzisiaj o rÄ™kÄ™ mojej sio­
stry, dostojnej Beatrice, i został przyjęty. Wkrótce odbędzie
się ich ślub.
Rozległy się wiwaty. Najgłośniej krzyczeli rycerze z Ash-
ton, na znak aprobaty uderzając pięściami w blat stołu.
- Nareszcie jakaś dobra nowina! - zawołał uradowany
Giles.
Remy zewszÄ…d zbieraÅ‚ gratulacje. Towarzysze broni z ca­
łej siły klepali go po plecach. Gdy okrzyki ucichły, upił spory
Å‚yk przedniego wina, które dostojny pan Haworth kazaÅ‚ przy­
nieść z piwnicy na tę okazję. Kiedy usiadł, zajmujący miejsce
po drugiej stronie stołu pan Henry zmierzył go ponurym
spojrzeniem. Remy odstawiÅ‚ puchar, wstaÅ‚ i oddaliÅ‚ siÄ™ nie­
postrzeżenie. WszedÅ‚ do ustronnej alkowy, sÄ…siadujÄ…cej z pa­
leniskiem. Gdy odwróciÅ‚ siÄ™, staÅ‚ za nim mÅ‚ody suzeren, któ­
ry podjÄ…Å‚ milczÄ…ce wyzwanie.
- Aaskawy panie - zaczÄ…Å‚ kpiÄ…co Remy, udajÄ…c pokorne­
go sługę- gadaj, co ci leży na wątrobie.
Henry obserwowaÅ‚ go z niezmÄ…conym spokojem. NieczÄ™­
sto zdarzało mu się spotkać człowieka, któremu mógł spo-
jrzeć prosto w oczy. ZachowywaÅ‚ siÄ™ powÅ›ciÄ…gliwie, ponie­
waż jego wasal cieszyÅ‚ siÄ™ opiniÄ… dzielnego wojownika. Kie­
dy jechał tu z ojcowskim testamentem, który od pierwszej
chwili był mu solą w oku, przemyśliwał, żeby wyzwać St
Legera na pojedynek i zgodnie ze starodawnym zwyczajem
rozstrzygnąć sprawę na udeptanej ziemi, walcząc na śmierć
i życie. Kiedy poznał Remy'ego i w walce z Walijczykami
przekonał się o jego męstwie, uznał tamten pomysł za głupi
i bezsensowny. UważaÅ‚ siebie za dzielnego wojaka i znako­
mitego szermierza, ale St Legerowi nie dotrzymałby pola, bo
trafił na lepszego.
- ZmiaÅ‚o, panie mój - zachÄ™caÅ‚ Remy - miejmy to za so­
bą. Wkrótce staniemy się braćmi, a wtedy nie zamierzam
szukać z tobą zwady.
- IdÄ™ o zakÅ‚ad, że tak bÄ™dzie - wymamrotaÅ‚ Henry, a po­
tem dodał głośniej: - Poszczęściło ci się, St Leger. Hepple
Hill to piękna majętność.
- Nie moja. Należy do Beatrice.
- No wÅ‚aÅ›nie. I to mnie dziwi. Nie zrozum mnie zle. Ko­
cham siostrę, ale za nic nie pojmuję, dlaczego zgodziłeś się
jÄ… poÅ›lubić. Wybacz, że mówiÄ™ tak otwarcie, lecz zastana­
wiam siÄ™, dlaczego mężczyzna taki jak ty dobrowolnie cho­
wa się za dziewczyńską spódnicę.
Remy zmrużyÅ‚ oczy, ale zapanowaÅ‚ nad gniewem, wzbie­
rającym w jego sercu. Rozchmurzył się z wolna.
- Skoro mówimy, nie owijając w bawełnę, wyznam ci
szczerze, co mną kierowało. Czasami jedyny sposób, żeby
zadrzeć dziewczynie kieckę, to schować się za nią.
Henry wpatrywał się w niego przez chwilę, świadomy, że nie
godzi się tak mówić o damie. Zastanawiał się, czy nie spolicz-
kować St Legera za obrazę siostry, lecz po namyśle zmienił
zdanie i wybuchnÄ…Å‚ Å›miechem. RechotaÅ‚ tak gÅ‚oÅ›no, że sto­
jÄ…cy w pobliżu domownicy zwrócili gÅ‚owy w jego stronÄ™. Re­
my wziÄ…Å‚ siÄ™ pod boki i z drwiÄ…cym wyrazem twarzy obser­
wowaÅ‚ przyszÅ‚ego szwagra. Nie uważaÅ‚ swojej uwagi za do­
wcip. Liczył się z tym, że oberwie, ale uznał, że bijatyka da
ujÅ›cie tÅ‚umionym pretensjom i pomoże dojść do porozumie­
nia.
Henry otarł łzy, napływające do oczu, i przestał wreszcie
rżeć z radości. %7łyczliwie poklepał Remy'ego po ramieniu.
- Myślałem, że uknułeś sprytną intrygę, a tobie chodzi
wyÅ‚Ä…cznie... - Znowu parsknÄ…Å‚ Å›miechem. - %7Å‚Ä…dza ciÄ™ roz­
pala, ot co.
Remy zmarszczyÅ‚ brwi. I z czego tu siÄ™ Å›miać? Henry po­
winien bronić czci rodzonej siostry, a nie zaśmiewać się do
rozpuku po usłyszeniu głupiego żartu.
- Nie tylko żądza ciÄ…gnie mnie do Beatrice - rzekÅ‚ za­
czepnie, strząsając z ramienia rękę suzerena.
- Co ty powiesz? - Henry wreszcie spoważniaÅ‚. - Wia­
domo ci chyba, że jest dobre parę lat starsza.
- Tak.
- I wciąż chowa w sercu dawnego oblubieńca. Nazywał
się William de Warenne i padł w boju krótko po zaręczynach. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl