, Medeiros Teresa Bracia Kane 02 Przed świtem 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

chnęła się do niego, a jej niebieskie oczy przepełniała miłość
i czułość. Na szyi miała zawiązaną białą wstążkę, we włosy
wpięte pączki białych róż. Wyglądała jak prawdziwy anioł.
Jego wzrok powędrował niżej i zatrzymał się na chwilę na
jej lekko wypukłym brzuchu. Radość przepełniła mu serce,
kiedy zdał sobie sprawę, że Portiajest w ciąży - nosi w sobie
ich dziecko.
Podniósł głowę i napotkał wzrok Adriana. Brat patrzył na
niego z dumą. Obok niego stała Caroline, trzymając na
ramieniu małą Eloisę.
Julian puścił do niej oczko, a dziewczynka zaklaskała
w pulchne rÄ…czki.
- Wujek Jules! Wujek Jules!
Wesoły śmiech Portii rozległ się jak dzwięczny dzwonek.
Objął ją mocno i zanim ją czułe pocałował, jeszcze chwilę
cieszył wzrok urodą swojej oblubienicy.
Kiedy Portia otworzyła niepewnie oczy, z początku była
przekonana, że śni. To pewnie znów był jeden z tysiąca tych
poranków, kiedy się budziła, wyobrażając sobie, że otaczają
jÄ… ramiona Juliana.
Leżał wyciągnięty obok niej, oczy miał zamknięte, a jedną
nogę przerzucił przez jej nogi, jakby chciał się upewnić, że
nigdzie nie ucieknie. W perłowym świetle poranka wyglądał
jak uosobienie męskiej urody - wysoki, szczupły, doskonale
umięśniony. Odwróciła się na bok i przyglądała mu się
z przyjemnością, zadowolona, że tym razem sen trwa dłużej
niż zwykle.
Kosmyk włosów opadł Julianowi na czoło. Chociaż miała
wielką ochotę odsunąć go na bok, powstrzymała się, nie chcąc
mu zakłócać spokojnego snu, którym na pewno cieszył się dość
rzadko. Najego kształtnych wargach pojawił się lekki uśmiech,
upodobniając jego twarz do pięknej rzezby. Wzrok Portii
powędrował niżej. Syciła się widokiem jego szerokiej piersi,
wąskich bioder, smużek dymu unoszących się z jego skóry.
Wyskoczyła szybko z łóżka, momentalnie przytomniejąc.
Spojrzała w okno. Wpadały przez nie pierwsze promienie
słońca i już docierały do nóg łóżka.
Działając instynktownie, mocno pchnęła Juliana, dzięki
czemu udało jej się zrzucić go z łóżka.
Wylądował na podłodze z głośnym hukiem.
- Co u diabła...?
Przez kilka sekund w panice szukała koca. Chociaż na
szybach w oknie wykwitły lodowe kwiaty, koc w nocy wcale
nie był im obojgu potrzebny. W końcu znalazła go. Leżał
zwinięty u wezgłowia, razem ze strzępami jej halki. Jeszcze
raz spojrzała z rozpaczą w okno. Słońce wznosiło się coraz
wyżej nad horyzont, zÅ‚otymi palcami malujÄ…c niebo na różo­
wo. Nie zwracając uwagi na przekleństwa Juliana, narzuciła
na niego koc.
Usiadł, ale zanim zdążył się odkryć i wystawić się na
mordercze promienie, rzuciła się na niego, powalając go
z powrotem na podłogę.
Niespodziewanie zamarÅ‚ w bezruchu. Dopiero kiedy spo­
strzegła tuż przed swoim nosem wystającą spod koca nagą
stopę, zrozumiała, że usiadła mu na głowie.
- ByÅ‚oby to dla nas obojga o wiele przyjemniejsze, gdy­
byśmy mogli obyć się bez koca - odezwał się w końcu. Jego
głos tłumiła wełniana tkanina.
WstaÅ‚a, odwróciÅ‚a siÄ™ w odpowiednim tym razem kierun­
ku i wsunęła głowę pod koc. Patrzył na nią groznie, jak
wielki, rozzłoszczony kot, któremu przerwano drzemkę.
- Zaspaliśmy i nie zauważyliśmy świtu! Słońce już
wschodzi. Zaczynałeś się dymić!
Tym razem zaklął o wiele soczyściej i mocniej. Bez
ostrzeżenia przetoczył się na bok i zniknął pod łóżkiem,
ciÄ…gnÄ…c za sobÄ… koc.
Zawahała się na chwilę, nie wiedząc, co dalej robić, ale
wsunęła głowę pod łóżko i rozejrzała się. Julian nadal patrzył
na nią nieprzyjaznie, a na jego włosach osiadł kurz. Na
szczęście łóżko było na tyle wysokie, że zmieścił się pod nim
bez problemu.
- Miną długie godziny, zanim słońce zajdzie i będziemy
mogli ruszyć w drogę - stwierdziła. Było jej żal Juliana. - Co
mam zrobić?
ChwyciÅ‚ jÄ… za nadgarstek i przyciÄ…gnÄ…Å‚ do siebie. Za­
gniewany grymas ustąpił miejsca kuszącemu uśmiechowi.
- Dotrzymaj mi towarzystwa.
W świetle księżyca Portia wkładała jedwabne pończochy,
przysiadłszy na skraju łóżka.
- Mogłeś mi wcześniej powiedzieć, że te nieprzyzwoite
rysunki, które znalazłam w bibliotece, były twoje, a nie
Adriana.
Julian uniósł jej włosy i pocałował ją w kark, od czego
przebiegł ją dreszcz na nowo budzącego się pożądania.
- Dlaczego miałbym ci o tym mówić, skoro mogłem ci to
pokazać, co było o wiele bardziej interesujące? Kupiłem je
na pierwszym roku studiów w Oxfordzie, od starszego stu­
denta. Oglądałem je kiedyś, zastanawiając się, gdzie jest
góra, a gdzie dół, aż tu nagle usłyszałem, że Adrian wchodzi
po schodach. Włożyłem je między kartki pierwszej lepszej
książki, której udało mi się dosięgnąć, i szybko zapomniałem
o całym zdarzeniu. Dopóki ty mi nie przypomniałaś w taki
miły sposób o ich istnieniu.
- Owszem, zapomniaÅ‚eÅ›, gdzie je schowaÅ‚eÅ›, ale najwy­
razniej dobrze zapamiętałeś, co na nich było. - Włożyła
pantofelki z cienkiej, kozlej skóry. Wspięła się na palce
i czerwieniąc się, szepnęła mu do ucha: - Wątpiłam, czy
niektóre z tych rzeczy leżą w ludzkich możliwościach.
Z uśmiechem pogładził ją po zaróżowionym policzku.
- Nie zapominaj, że nie jestem człowiekiem.
W towarzystwie Juliana dzień upłynął jej bardzo szybko.
Gdy tylko ognista kula słońca skryła się za horyzontem,
Julian przyniósł trochę drewna, więc mogła rozpalić ogień
w kamiennym kominku. W piwniczce domostwa znalazł też
kilka zapomnianych ziemniaków. Kiedy poszedł po wodę do [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl