, Verne Juliusz Latarnia Na Koń 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmrok, kiedy zawinął do przystani na wschód od przylądka Webster, po
przebyciu mniej więcej połowy trasy.
Tutaj piętrzyły się olbrzymie skały i wznosiły najwyższe na tej wyspie
pasma górskie.  Maule rzucił kotwicę w zagłębieniu wybrzeża, w zatoczce
osłoniętej cyplem przylądka; żaden statek nie byłby bezpieczniejszy w głębi
portu albo nawet w samym basenie.
Noc z dwudziestego piątego na dwudziesty szósty grudnia by niezwykle
spokojna. Wiatr, który się uciszył około dziesiątej wieczorem, znowu zerwał
się dopiero przed świtem, około czwartej nad ranem.
Gdy tylko zajaśniał pierwszy brzask dnia, Kongre wydał zarządzenia
związane z odjazdem. Postawiono znowu żagle, zwinięte noc, kabestan
wciągnął kotwicę, i  Maule ruszył w drogę.
Przylądek Webster wychodzi na jakieś cztery do pięciu mil w morze, z
północy na południe. Szkuner musiał zatem cofnąć się żeby powrócić na
wybrzeże biegnące w kierunku wschodnim cypla Several na długości około
dwudziestu mil.
Gdy tylko  Maule powrócił na swój kurs, ruszył dalej w takie samych
warunkach, jak poprzedniego dnia, i znowu znalazł na spokojnych wodach
pod osłoną wysokich gór.
Statek sunął pod głównymi żaglami, w odległości niespełna trzech mil od
brzegu. Ponieważ Kongre nie znał dobrze tego lądu, słusznie obawiał się
zbliżyć do niego za bardzo. Z drugiej zaś strony, nie chcąc zbytnio narażać
statku, trzymał się spokojnych wód których nie znalazłby daleko od wyspy, na
pełnym morzu.
Jednakże koło dziesiątej, gdy dotarli do wylotu zatoki Blosso, nie dało się
całkowicie uniknąć dużej fali. Wiatr, wdzierając się do zatoki wrzynającej się
głęboko w ląd, podnosił wysokie bałwany, które szkuner odbierał bokiem,
ciężko stękając. Kongre nie zmieniał kursu, chcąc opłynąć cypel zamykający
zatokę od wschodu, a kiedy minął ten punkt, wyostrzył do wiatru i lewym
halsem wyszedł dalej w morze.
Herszt sam stanął przy sterze i z najmocniej wybranymi szotami trzymał,
jak mógł najostrzej na wiatr. Dopiero koło czwartej po południu uznał, że
wygrał ten wyścig z wiatrem i że może teraz jednym skokiem dotrzeć do celu.
Wtedy zmienił hals, dokonał zwrotu przez rufę i wziął wyraznie kurs na zatokę
Elgor, pozostawiając cypel Several w tym momencie o cztery mile na
północnym zachodzie.
Z tej odległości widać było całą panoramę wybrzeża, aż do przylądka San
Juan. Jednocześnie po drugiej stronie cypla Diegos wyłoniła się wieża Latarni
na Końcu Zwiata, którą Kongre oglądał po raz pierwszy. Patrząc przez lunetą
znalezioną w kabinie kapitana Pailhi, mógł nawet dostrzec jednego z
latarników stojącego na galerii i obserwującego morze. Ponieważ do zachodu
słońca pozostało jeszcze trzy godziny,  Maule niechybnie zdąży stanąć na
kotwicy przed zapadnięciem nocy.
Było więcej niż pewne, że stateczek nie mógł ujść uwadze strażników i że
jego przybycie na wody Wyspy Stanów zostało już odnotowane. Tak długo,
dopóki Vasquez i jego towarzysze widzieli, że statek płynie w stronę pełnego
morza, mogli pomyśleć, iż kieruje się na Falklandy. Ale odkąd zmienił kurs,
nie powinni byli wątpić, że zamierza wejść do zatoki.
Niewiele już obchodziło Kongrego, że ich szkuner został zauważony ani że
latarnicy podejrzewają go o chęć rzucenia tu kotwicy. Nie mogło to w niczym
zmienić jego planów.
Ku jego wielkiemu zadowoleniu zakończenie przeprawy miało się dokonać
w warunkach dość pomyślnych. Wiatr dął nieco bardziej ze wschodu.
Trzymając żagle zluzowane prawie do łopotu, dwumasztowiec zbliżał się, przy
czym nie musiał nawet lawirować, żeby opłynąć cypel Diegos.
Była to okoliczność nad wyraz szczęśliwa. Kto wie, czy w tym stanie, w
jakim znajdował się kadłub, statek wytrzymałby serię zwrotów, które by go
zmęczyły, naraziły na szwank, a może nawet ujawniłoby się jakieś przebicie,
nim doszedłby do celu.
Tak się zresztą stało. Kiedy  Maule znajdował się o niecałe dwie mile od
zatoki, jeden z załogi, który wpadł pod pokład, wylazł z krzykiem, że woda się
przedostaje przez pęknięcie w poszyciu.
W tym właśnie miejscu wręgi ustąpiły pod wpływem uderzenia o skałę.
Poszycie wytrzymało do tej pory, ale teraz zaczęło pękać, aczkolwiek
zaledwie na długości kilku cali.
W gruncie rzeczy awaria nie była szczególnie grozna. Przesunąwszy
balast, Vargas bez zbytniego trudu zdołał zatkać dziurą czopem z pakuł.
Była już szósta, gdy  Maule znalazł się w odległości półtorej od wejścia do
zatoki Elgor. Kongre kazał wówczas ściągnąć górne żagle, bez których mógł
się teraz obejść. Zatrzymano tylko marsel, fok i bezan. Pod tymi żaglami
 Maule bez trudu dotrze do przystani w głębi zatoki Elgor pod dowództwem
Kongrego który, jak wiadomo, doskonale znał drogę i mógłby służyć za pilota.
Zresztą, około pół do siódmej wieczorem na morze trysnął snop światła. To
zapłonęła latarnia, a pierwszym statkiem, któremu miała ona oświetlić wejście
do zatoki, był chilijski szkuner znajdujący się w rękach bandy piratów.
Dochodziła siódma i słońce chowało się za wysokimi szczytami Wyspy
Stanów, kiedy  Maule pozostawił po prawej burcie przylądek San Juan.
Otwierała się przed nim zatoka. Kongre wszec do niej fordewindem.
Gdy przepływali obok pieczar, Kongre i Carcante mogli się upewnić, że nic
nie wskazuje na to, żeby ktoś miał je odkryć pod zwałami kamieni i osłoną z
krzaków, maskującymi wyloty. A zatem nic nie zdradzało ich obecności na
wyspie i odnajdą plon swoich grabieży w takim stanie, w jakim je pozostawili.
 Wszystko idzie bardzo dobrze  powiedział Carcante do szefa, z
którym stał na rufie statku.
 Niebawem pójdzie jeszcze lepiej  dodał Kongre.
Nie minęło dwadzieścia minut, a już  Maule dotarł do przystani, gdzie miał
się zakotwiczyć. W tej samej chwili został wezwany do wylegitymowania się
przez dwóch mężczyzn, którzy zeszli z nasypu latarni na brzeg.
Byli to Felipe i Moriz. Szykowali już szalupę, żeby się nią udać na pokład
dwumasztowca. Tymczasem Vasquez trzymał wartę w pokoju służbowym.
Kiedy szkuner znalazł się pośrodku przystani, jego marsel i bezan były już
zwinięte i statek szedł tylko pod fokiem, który Carcante kazał ściągać.
W chwili kiedy kotwica miała dotknąć dna, Moriz i Felipe wskoczyli na
pokład  Maule . Natychmiast, na znak dany przez herszta, pierwszy z nich
został uderzony siekierą w głowę i upadł. Jednocześnie rozległy się dwa
strzały z rewolweru i Felipe padł obol swego kolegi. W jednej sekundzie obaj
ponieśli śmierć. Przez okno pokoju wartowników Vasquez usłyszał strzały i
zobaczył, jak mordowano jego towarzyszy. Czekał go taki sam los, gdyby i on
dostał się w ręce piratów. Od tych zbrodniarzy nie należało oczekiwać żadnej
łaski. Biedny Felipe, biedny Moriz, ich zwierzchnik nic nie mógł zrobić, żeby
ich wyratować, i tkwił bezradnie na górze, przerażony potworną zbrodnią,
dokonaną w ciągu paru sekund!
Gdy minął pierwszy moment zaskoczenia, Vasquez odzyskał zimną krew i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl