, Moje wspomnienia 1840 1863 Adolf Bakanowski (1913) 

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wszystkich przed ratusz, gdzie z balkonu zgromił ich za takie postępowanie z Polakami, i
oznajmił, jakie mi dał rozporządzenie. Potem jeszcze raz był u mnie, zlecenie swoje
powtórzył, dodając, bym w danym razie zadzwonił na alarm w dzwon kościelny.
Zaraz też po jego odjezdzie zwołałem. moich ludzi, i uzbroiliśmy około stu
kawalerzystów. Dla zaimponowania naszym wrogom, pewnego dnia kazałem wszystkim się
uzbroić i na oznaczoną godzinę stawić się konno przy kościele. Kiedy już wszyscy przybyli,
wyprowadziłem też i mojego  Bilika , osiodłałem go, i wraz z nimi stanąłem do wymarszu.
 Pojedziemy , rzekłem do nich,  w szyku żołnierskim do  Heleny . Przez pola będziemy
jechali zwykłym kłusem, a w mieście, przez cały środek rynku, aż na drugi koniec miasta
galopem; ja pojadę na czele. Chociażby były jakie strzały ku nam zmierzone, to bez mojej
komendy nie wolno nikomu strzelać .
I tak wszyscy na koniach wyruszyliśmy do  Heleny .
Po drodze nie spotkaliśmy nikogo. Przed samem miastem zatrzymaliśmy się chwilę, po
czym krzyknąłem:  Za mną! i cwałem wpadliśmy do miasta.
Zdumieli się Amerykanie, gdyśmy galopem pędzili przez środek miasta, zatrzymując się
dopiero w polu. Po krótkim wypoczynku znowu tak samo galopowaliśmy z powrotem... Nikt
nas wtedy nie zaczepił, i odtąd mieliśmy, choć na krótko, spokój.
Kiedy jednakże, po pewnym przeciągu czasu, dzwoniłem wieczorem. na Anioł Pański,
posłyszałem krzyk i huk strzałów tuż koło kościoła. Wybiegłem... i oto widzę, jak kilku
Amerykanów pędzi konno przed kościół i strzela do sygnaturki. Sądzili zapewne, że
dzwoniłem na alarm. Biegnę więc czym prędzej do domu po rewolwer, a tu mi jeden z nich
zabiega drogę i strzela. Ja wtedy chwytam za drąg, leżący tuż obok mnie, i zamierzam się,
aby go uderzyć w głowę. Nie wiadomo, jaki mógłby być koniec, gdyż w tej chwili nadbiegło
kilku moich jezdzców, którzy spłoszyli. napastników, pędząc ich przed sobą. Uciekając,
zranili ,oni jednego z naszych i jakąś naszą parafiankę, szczęściem, nie groznie. Młodzieńcy
moi ścigali ich w kierunku miasta  Heleny . Pomiędzy tym miastem a  Panną Marią płynie
rzeka Cebula; tu rozpoczęła się bitwa. Oni z końmi rzucili się wpław, moi zaś strzelali z
brzegu. Tamtym, widoczna, zabrakło amunicji, gdyż już nie. strzelali. Dwóch spadło z koni i
zginęło w nurtach rzeki, dwóch zaś innych na drugim brzegu już bez koni znikło w nocnych
pomrokach. Tym sposobem mieliśmy znowu spokój na jakiś czas. Ale po kilku miesiącach
walka się powtórzyła. Wówczas Amerykanie obmyślili porę napadu dla nas
najniekorzystniejszą: 'wpadli mianowicie do naszej osady podczas nabożeństwa w kościele.
Czekali jednak końca, aż z kościoła wyjdziemy.
Po skończonym nabożeństwie wezwałem wszystkich mężczyzn na probostwo, a kobiety
i dzieci zamknąłem w kościele. W zakrystii pozostał na straży O. Zwiardowski z karabinem
w ręku. Na probostwie samem mieliśmy dwa karabiny, dwie dubeltówki i cztery rewolwery.
Przy tym dom był murowany, piętrowy, mogliśmy się więc łatwo stamtąd bronić. Kiedy już
wszyscy byli na plebanii, wybrałem kilku odważniejszych, rozdałem im broń, i na frontowym
balkonie oczekiwaliśmy bitwy. Widok przedstawiał się nam taki: z dala, po jednej stronie,
naprzeciwko nas szykują się Amerykanie na koniach z rewolwerami, gotowi do ataku; z boku
stoi jakie dziesięć kolasek rzędem, w których siedzą Amerykanki, t. j. ich żony i córki,
oczekując bitwy. Wziąłem tedy karabin do ręki i rozglądam się w sytuacji. Amerykanie
rozpoczynają ku nam biec na koniach, grożąc rewolwerami i, wrzeszcząc, że nas wymordują.
Wtedy zmierzam ku nim z karabinu i wołam:  Stać! Gdyż w przeciwnym razie na pewno
będę strzelał! Amerykanki poczęły przerazliwie krzyczeć, a tamci się zatrzymali. Przestrzeń
zupełnie była wystarczająca na' kulę karabinową, ale na rewolwer za daleka. Nawoływania
wzajemne  Strzelajcie! powtarzały się na przemian. W końcu. przyszła mi myśl taka: Tam
w powozach przypatrują się zapewne ich żony i córki, chcąc z ciekawości przyglądnąć się
bitwie; zwrócę tedy walkę w ich stronę, a rychło skończy się wszystko. Zwracam się więc w
tę stronę, i ponad ich głowami strzelam raz i drugi... Powstała ogromna panika, wszyscy
razem rzucili się do ucieczki, i plac boju już był wolny. Nastąpił spokój; otworzyłem więc
kościół, i wszyscy bez obawy wrócili do swych domów. Wkrótce i moja kawaleria przybyła,
ale nieprzyjaciel już się nie zjawił.
Nie podobna było pozostawać dłużej w takich niebezpieczeństwach. Z kolei ludzie
poczęli już tracić ducha. Obawiano się ogólnie, że Amerykanie zechcą się mścić z ukrycia, z
zasadzek. Trzeba było temu jakoś skuteczniej zaradzić i w tym celu zwołałem wszystkich do
siebie na wiec. Tam uradziliśmy, aby jechać do miasta San Antonio, gdzie mieszkał jenerał, i
prosić go o przysłanie nam pomocy. Gdy się kobiety dowiedziały, że kilku z naszych ludzi
zostało wydelegowanych w tym celu do San Antonio, oparły się temu, z obawy, by w drodze
ich nie zamordowano, i do wyjazdu nie dopuściły. Wskutek tego nie było innej rady, jak
tylko, abyśmy we dwójkę z Ojcem Zwiardowskim udali się do San Antonio. Zachowaliśmy
jednak w tajemnicy ten plan. Pewnego więc pięknego poranku wyruszyliśmy konno w drogę.
Dla zmylenia śladu jechaliśmy rozmaite mi ubocznymi drogami, kryjąc się po lasach. Noc w
lesie spędziliśmy spokojnie. Na drugi dzień, około południa, byliśmy już w San Antonio. Tu [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • osy.pev.pl