,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wszystkich przed ratusz, gdzie z balkonu zgromił ich za takie postępowanie z Polakami, i oznajmił, jakie mi dał rozporządzenie. Potem jeszcze raz był u mnie, zlecenie swoje powtórzył, dodając, bym w danym razie zadzwonił na alarm w dzwon kościelny. Zaraz też po jego odjezdzie zwołałem. moich ludzi, i uzbroiliśmy około stu kawalerzystów. Dla zaimponowania naszym wrogom, pewnego dnia kazałem wszystkim się uzbroić i na oznaczoną godzinę stawić się konno przy kościele. Kiedy już wszyscy przybyli, wyprowadziłem też i mojego Bilika , osiodłałem go, i wraz z nimi stanąłem do wymarszu. Pojedziemy , rzekłem do nich, w szyku żołnierskim do Heleny . Przez pola będziemy jechali zwykłym kłusem, a w mieście, przez cały środek rynku, aż na drugi koniec miasta galopem; ja pojadę na czele. Chociażby były jakie strzały ku nam zmierzone, to bez mojej komendy nie wolno nikomu strzelać . I tak wszyscy na koniach wyruszyliśmy do Heleny . Po drodze nie spotkaliśmy nikogo. Przed samem miastem zatrzymaliśmy się chwilę, po czym krzyknąłem: Za mną! i cwałem wpadliśmy do miasta. Zdumieli się Amerykanie, gdyśmy galopem pędzili przez środek miasta, zatrzymując się dopiero w polu. Po krótkim wypoczynku znowu tak samo galopowaliśmy z powrotem... Nikt nas wtedy nie zaczepił, i odtąd mieliśmy, choć na krótko, spokój. Kiedy jednakże, po pewnym przeciągu czasu, dzwoniłem wieczorem. na Anioł Pański, posłyszałem krzyk i huk strzałów tuż koło kościoła. Wybiegłem... i oto widzę, jak kilku Amerykanów pędzi konno przed kościół i strzela do sygnaturki. Sądzili zapewne, że dzwoniłem na alarm. Biegnę więc czym prędzej do domu po rewolwer, a tu mi jeden z nich zabiega drogę i strzela. Ja wtedy chwytam za drąg, leżący tuż obok mnie, i zamierzam się, aby go uderzyć w głowę. Nie wiadomo, jaki mógłby być koniec, gdyż w tej chwili nadbiegło kilku moich jezdzców, którzy spłoszyli. napastników, pędząc ich przed sobą. Uciekając, zranili ,oni jednego z naszych i jakąś naszą parafiankę, szczęściem, nie groznie. Młodzieńcy moi ścigali ich w kierunku miasta Heleny . Pomiędzy tym miastem a Panną Marią płynie rzeka Cebula; tu rozpoczęła się bitwa. Oni z końmi rzucili się wpław, moi zaś strzelali z brzegu. Tamtym, widoczna, zabrakło amunicji, gdyż już nie. strzelali. Dwóch spadło z koni i zginęło w nurtach rzeki, dwóch zaś innych na drugim brzegu już bez koni znikło w nocnych pomrokach. Tym sposobem mieliśmy znowu spokój na jakiś czas. Ale po kilku miesiącach walka się powtórzyła. Wówczas Amerykanie obmyślili porę napadu dla nas najniekorzystniejszą: 'wpadli mianowicie do naszej osady podczas nabożeństwa w kościele. Czekali jednak końca, aż z kościoła wyjdziemy. Po skończonym nabożeństwie wezwałem wszystkich mężczyzn na probostwo, a kobiety i dzieci zamknąłem w kościele. W zakrystii pozostał na straży O. Zwiardowski z karabinem w ręku. Na probostwie samem mieliśmy dwa karabiny, dwie dubeltówki i cztery rewolwery. Przy tym dom był murowany, piętrowy, mogliśmy się więc łatwo stamtąd bronić. Kiedy już wszyscy byli na plebanii, wybrałem kilku odważniejszych, rozdałem im broń, i na frontowym balkonie oczekiwaliśmy bitwy. Widok przedstawiał się nam taki: z dala, po jednej stronie, naprzeciwko nas szykują się Amerykanie na koniach z rewolwerami, gotowi do ataku; z boku stoi jakie dziesięć kolasek rzędem, w których siedzą Amerykanki, t. j. ich żony i córki, oczekując bitwy. Wziąłem tedy karabin do ręki i rozglądam się w sytuacji. Amerykanie rozpoczynają ku nam biec na koniach, grożąc rewolwerami i, wrzeszcząc, że nas wymordują. Wtedy zmierzam ku nim z karabinu i wołam: Stać! Gdyż w przeciwnym razie na pewno będę strzelał! Amerykanki poczęły przerazliwie krzyczeć, a tamci się zatrzymali. Przestrzeń zupełnie była wystarczająca na' kulę karabinową, ale na rewolwer za daleka. Nawoływania wzajemne Strzelajcie! powtarzały się na przemian. W końcu. przyszła mi myśl taka: Tam w powozach przypatrują się zapewne ich żony i córki, chcąc z ciekawości przyglądnąć się bitwie; zwrócę tedy walkę w ich stronę, a rychło skończy się wszystko. Zwracam się więc w tę stronę, i ponad ich głowami strzelam raz i drugi... Powstała ogromna panika, wszyscy razem rzucili się do ucieczki, i plac boju już był wolny. Nastąpił spokój; otworzyłem więc kościół, i wszyscy bez obawy wrócili do swych domów. Wkrótce i moja kawaleria przybyła, ale nieprzyjaciel już się nie zjawił. Nie podobna było pozostawać dłużej w takich niebezpieczeństwach. Z kolei ludzie poczęli już tracić ducha. Obawiano się ogólnie, że Amerykanie zechcą się mścić z ukrycia, z zasadzek. Trzeba było temu jakoś skuteczniej zaradzić i w tym celu zwołałem wszystkich do siebie na wiec. Tam uradziliśmy, aby jechać do miasta San Antonio, gdzie mieszkał jenerał, i prosić go o przysłanie nam pomocy. Gdy się kobiety dowiedziały, że kilku z naszych ludzi zostało wydelegowanych w tym celu do San Antonio, oparły się temu, z obawy, by w drodze ich nie zamordowano, i do wyjazdu nie dopuściły. Wskutek tego nie było innej rady, jak tylko, abyśmy we dwójkę z Ojcem Zwiardowskim udali się do San Antonio. Zachowaliśmy jednak w tajemnicy ten plan. Pewnego więc pięknego poranku wyruszyliśmy konno w drogę. Dla zmylenia śladu jechaliśmy rozmaite mi ubocznymi drogami, kryjąc się po lasach. Noc w lesie spędziliśmy spokojnie. Na drugi dzień, około południa, byliśmy już w San Antonio. Tu [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|