,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opuścić to miasto i związane z nim wspomnienia o kobiecie, którą nie tak dawno była. Wspomniała swój rodzinny dom w Creek County. Nie chciała tam jechać, ale było to jedyne miejsce, do którego mogła wrócić. 149 RS W końcu stanęła nad walizką, leżącą na łóżku. Już mogła zamknąć jej wieko. W środku były wszystkie ubrania, kupione przez Cage'a w sklepie Hildy. Służba hotelowa uprała je, wyprasowała i złożyła. Uśmiechnęła się smętnie. W wyniku tych starań płócienne spodnie miały eleganckie, ostre kanty. Wystawały spod nich zaokrąglone noski niezgrabnych kaloszy. Zastanawiała się, co pomyślą sobie jej potomkowie, gdy znajdą te ubrania skrzętnie przechowywane na strychu. Przesunęła dłonią po podkoszulku, który nosiła ostatniego dnia w parku, po czym rzuciła okiem na lustro. Ze zdumieniem odkryła, że wszystko spakowała, a sama stoi w kwiecistym szlafroku. Rozbawiona własnym roztargnieniem, szybko włożyła jedną z za dużych koszul i płócienne spodnie. Nie miało znaczenia, w jakim stroju będzie podróżować. Wynajęła samochód i nikt jej nie będzie widział. Zresztą nieważne, czy ktoś ją zobaczy. Patrzyła na swoje odbicie i czesała włosy w koński ogon. Podobała się sobie w tym ubraniu. Przypominało jej, kim była, oraz trzy najwspanialsze w jej życiu dni, które na zawsze zachowa w pamięci. Zamknęła walizkę i zadzwoniła po boya, by zniósł ją na dół. Po chwili, ku jej zaskoczeniu, boy zaczął głośno walić w drzwi. Do tej pory uniżoność pracowników hotelu wprawiała ją w zażenowanie. Teraz boy bez wątpienia dobijał się pięścią. Zdenerwowana pobiegła, by mu otworzyć. Ostre uwagi, którymi chciała go zganić, zamarły na jej ustach. W drzwiach stał Cage. Wiele wysiłku wkładał w to, żeby trzymać się prosto. Ubrany był w nieskazitelnie białą koszulę, rozpiętą pod szyją, i 150 RS wyblakłe, błękitne dżinsy. Wyglądał, jakby chciał włożyć garnitur i zmienił zdanie w ostatniej chwili. Bandaż okalał jego głowę. Czarne włosy rozrzucił wiatr. Pojedyncze pasma zwisały na opatrunek. - Przecież jesteś w klinice - zaczęła bez sensu. -Miałeś tam być jeszcze dzień lub dwa. Dlaczego cię wypuścili? - Nie wypuścili mnie. - Ale... - Widziałem cię w telewizji. W kółko powtarzali to twoje przemówienie na lotnisku... Zrezygnowałaś ze wszystkiego, Melanie... Nic nie rozumiejąc, zmarszczyła brwi i przechyliła głowę. Koński ogon zwieszał się filuternie na jedno ramię. - Beau... - tłumaczył. - Twoje małżeństwo... wszystko... po prostu odrzuciłaś. - Ach, o to chodzi. - Tak o to. - Pani walizki? - spytał grzecznie boy, który dopiero teraz pojawił się za plecami Cage'a. - Pózniej - mruknął Cage, nawet nie odwracając głowy. Patrzył na nią jeszcze przez chwilę. - Lepiej zaproś mnie do środka. I tak nie odejdę, póki nie powiem, po co przyjechałem. Spojrzała na swoją dłoń, nadal zaciśniętą na klamce, jakby tylko dzięki niej mogła utrzymać się w pozycji stojącej. Wiedziała, co ją czekało. Wysłucha podziękowań za swoją dzielną postawę. Niewątpliwie kierowały nim szlachetne motywy, ale wątpiła, czy zdoła przetrwać tę rozmowę. 151 RS Co miała robić? Uśmiechać cię z wdziękiem, kiedy będzie prawił komplementy, udawać, że jej na nim nie zależy? Powinna raczej poprosić go, by wyszedł, nie patrzeć na jego twarz i nie narażać się na ból. - Melanie? - Wejdz - wymamrotała. Cofnęła się i zamknęła oczy. Czuła powiew powietrza wywołany jego ruchami. Już to wystarczyło, żeby ogarnął ją niepokój. - Chodz tutaj, Melanie. Szybko otworzyła oczy. Stał przy fotelach, a ona nadal tkwiła w drzwiach, jakby spodziewała się następnych gości. Puściła klamkę. Podeszła do niego jak drewniana kukła. - Wyjeżdżasz z Tallahassee? - spytał. Zaciekawionym spojrzeniem obrzucił jej obszerną koszulę i płócienne spodnie z zaprasowanymi kantami. - Tak. Wracam do domu. Do Creek County - powiedziała, zastanawiając się, czy Cage widzi, jak bliska jest załamania. W myślach dodała, że niczym nie różni się od swojej poprzedniczki. Kobiety z rodziny Brooksów krążyły ciągle po tym samym kole, nigdy go nie zamykały i zawsze wracały do Creek County. Pokiwał głową i wyjrzał przez okno. Było już zupełnie ciemno. Zwiatła miasta tworzyły nieregularny wzór na czarnej pustce. Biel opatrunku odcinała się od jego głowy. - Jak twoja rana? - spytała. - W porządku - oznajmił niespodziewanie zimnym głosem. - Nie powinieneś był opuszczać kliniki... 152 RS - A ty nie powinnaś była wskakiwać do tego bajora! - huknął nagle z całej mocy, aż się cofnęła. - Mogłaś to przypłacić życiem! Dlaczego nie poszłaś na piechotę do strażników? Dlaczego, do cholery, nie czekałaś, póki ja?... - Dlatego! - wrzasnęła bezradnie. Tylko krzycząc mogła powstrzymać łzy. - Bo byłeś ranny! Bo myślałam... Bo myślałam, że umierasz! [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|