,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zakurzone były po pracy. Uśmiechnął się widząc ją w jasnoniebieskim peniuarze, zwiniętą w ró\owym fotelu, z bosymi nogami. - Oglądasz to? - spytał wskazując ruchem głowy na ekran. - Tak jakby - odrzekła i uśmiechnęła się. - Jest mi dobrze. Nie musisz mnie bawić. Nie chcę ci prze- szkadzać. Lekko zirytowany pomyślał, \e ona zawsze stawiała na pierwszym miejscu jego wygodę. W \adnym przypadku nie naruszyłaby jego prywatności, choćby tylko po to, \eby poprosić o ksią\ki, które chciała . przeczytać. Od przyjazdu do Warlance trzymała się najczęściej na uboczu, nie chcąc nikomu sprawiać kłopotu. Jacob czuł się w jej obecności trochę niezręcznie i dlatego zadbał o to, \eby nigdy nie byli długo sami. Wydawało mu się, \e jej nie przeszkadza jego nieobecność i, o ironio, był tym szczerze zmartwiony. Cię\ko pracował; nie miał dotąd ani chwili na to, \eby ją bawić. A jednak poczuwał się do winy i jej postawa rezygnacji dotykała go do \ywego. Ka\da inna kobieta domagałaby się zainteresowania sobą, byłaby poirytowana, natarczywa, zarozumiała. - Czy świętość nigdy cię nie męczy? - zapytał niespodziewanie, bo był zmęczony, zdeprymowany SKAZANI NA MIAOZ 97 i zniecierpliwiony jej pasywnością. - Mój Bo\e, potrzeba ci ju\ tylko aureoli. Zaskoczył ją ten atak. Nie przypuszczała, \e Jacob przestanie być uprzejmy, zanim ona wyzdrowieje, ale mo\e złościła go sama jej obecność w tym domu. Odkąd znał prawdę o jej przeszłości, dręczyło go widocznie sumienie, a konieczność oglądania jej na co dzień wzmagała tylko poczucie winy. Kate popatrzyła na niego spokojna. - Nie powinnam była w ogóle tu przyje\d\ać - stwierdziła. - Nie zmieniłeś się ani trochę. - Wstała powoli, jeszcze była słaba i wcią\ czuła lekki ból w boku. - Przykro mi nawet prosić o to, ale czy zechcesz kupić mi bilet na następny autobus, jaki stąd odje\d\a? Jeśli tak się nie stanie, zatelefonuję do Toma. Sytuacja wymykała mu się zbyt szybko spod kontroli. Nie sądził, \e Kate potraktuje dosłownie to, co powiedział. - Jestem zmęczony - odpowiedział zwięzle. - Aatwo wybucham, zle się czuję i mam ochotę kogoś pokąsać. Byłaś pod ręką. Kate patrzyła na niego bez zmru\enia oka, za- skoczona tym szczerym wyznaniem. - Powiem, kiedy zechcę, \ebyś wyjechała - powie dział ostro. Pociemniało mu w oczach, gdy ją zobaczył w tym czarującym peniuarze. Wątpił, czy miała coś pod spodem i to wprawiało go w jeszcze większe zmieszanie. - Wybacz, myślałam, \e prosisz mnie, bym wyjer chała - rzekła wyciszonym głosem. Z głośnym westchnieniem ruszył się z miejsca i delikatnie ujął ją za ramiona, sadzając z powrotem na fotel. - Chyba zapomniałaś - zaczął cicho - \e nie jestem łatwy w obcowaniu. Mam choleryczne uspo- 98 SKAZANI NA MIAOZ sobienie i nie waham się go okazywać. Jeśli nie nauczysz się stawiać mi czoło, będzie ci diabelnie trudno wytrzymać tutaj. - Nie chcę walczyć - powiedziała \ałośnie. - Jestem słaba, tęsknię do pracy i do brata i mam za du\o czasu na myślenie. Jej wyznanie zbiło go od razu z tropu. - Odkąd Tom wyjechał, stroniłaś od ludzi - przy pomniał. - Nie wiedziałem, czy przez nieśmiałość, czy po prostu wolałaś swoje towarzystwo. Nie mając czym zająć rąk, dotykał oparcia jej fotela. - Kate, ja lubię być sam. To przyzwyczajenie trudno zmienić. Jeśli chcesz być razem ze mną, wystarczy, \e mi o tym powiesz. W przypływie zakłopotania zamknęła oczy. - Dziękuję, nie potrzebuję towarzystwa - rzekła z dumą. - Bęuę tylko musiała prosić cię, \ebyś zadbał o to, by mnie ktoś zawiózł w następny piątek do lekarza. - Ale duma - stwierdził, przyglądając się jej. - Myślałem, \e ja mam na nią monopol. Wolałabyś ju\ raczej doczołgac się tam ni\ poprosić, bym ja cię zawiózł, prawda? Otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. - Wiesz, \e tak - szepnęła i w tym momencie była szczera. Odczuwała nieomal pierwotną niechęć do niego i do jego władzy nad jej uczuciami. Zapowiadało się na większe trudności, ni\ przewi- dywał. Kate była tak dumna jak on i nic nie wskazywało na to, \e przestanie mieć się na baczności. Nie po tym, co jej zrobił. Nakłonienie jej choćby do rozmowy z nim będzie tak trudne jak wyrywanie zębów. Miłość to jedno, a zaufanie to co innego. Z daleka mogłaby go wielbić i teraz ju\ Jacob zaczynał rozumieć, \e dokładała wszelkich starań, \eby odizo- lować go od swojego \ycia, \eby trzymać go na dystans. SKAZANI NA MIAOZ 99 - Czy nie mogłabyś dotrzymać mi towarzystwa, kiedy będę zajmował się księgami? - zapytał nie spodziewanie. Kate patrzyła na ekran. - Wolę to obejrzeć. W ka\dym razie dziękuję ci. Jacob okrą\ył ją i wyłączył telewizor. - Jacobie! Zignorował jej sprzeciw. Ostro\nie wziął ją na ręce, i zaniósł do swojego gabinetu. Była szczuplejsza ni\ ją zapamiętał, bardzo delikatna. Nie chciał wiedzieć, ile teraz wa\yła. - Jesteś równie skryta jak ja. Nie ustąpisz ani o cal i ja te\ nie ustąpię. Nie uda ci się ukryć w tym pokoju i odizolować mnie. Przywiozłem cię tu nie po to, by obserwować twój sen zimowy. Poczuła jego siłę, kiedy kładł ją na czerwonej kanapie obitej skórą. Nie mieściło jej się w głowie, \e naprawdę usłyszała takie słowa. - Sądziłam, \e lubisz samotność - powiedziała myśląc o czym innym. - A ja sądziłem to samo o tobie. Wstał i przyjrzał się jej. Odrastały jej włosy. Janet pomogła je umyć i były teraz czyste, miękkie w dotyku, połyskliwe. - Potrzebuję szlafroka... - Po co? - spytał spokojnie. - Hank gra z kimś ze znajomych w pokera, a Janet poszła na noc do domu. Nikt cię nie zobaczy prócz mnie. Kate zaczerwieniła się. - Nie jesteś chyba wstydliwa? - spytał. - Nie masz [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|