,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zachwyt dla jego ciała i doświadczenia, z jakim posługuje się nim, by sprawić jej przyjemność. Nawet gdy była zmęczona, nie miała nic przeciwko temu, by budził ją w nocy. Zresztą czasem to ona go budziła, chociaż przypuszczała, że Hartley jeszcze tego nie zauważył. Nigdy też nie miała nic przeciwko chodzeniu z nim do łóżka w dzień, choć służba 135 naturalnie musiała o tym wiedzieć. A niech wiedzą. Niech zazdroszczą. Jeszcze przed ślubem wiele obiecywała sobie po fizycznej stronie małżeństwa i żywiła nadzieję, że da jej ona co najmniej przyjemność. Okazało się, że dała dużo więcej. Złączyła ich znacznie mocniejszym węzłem niż sama przyjazń. Samantha nie potrafiła nazwać tej więzi, ale po trzech dniach czuła się żoną Hartleya bez krzyny wątpliwości. I pielęgnowała to uczucie jak najcenniejsze dobro, choć było niedotykalne. Pożegnalne odwiedziny zaczęła od lady Brill, a następne wizyty składały już razem. Wuj pochwalił ją za rozwagę. Bądz co bądz, wybrała sobie męża z imponującym tytułem i dochodem w wysokości siedemdziesięciu tysięcy rocznie. Przyjaciółki wyściskały ją i lamentem przyjęły wieść, że nie będzie jej przez resztę sezonu. Na wyścigi życzyły jej szczęścia. Niektóre wydawały się odrobinę zazdrosne. Jedna, z którą zresztą Samantha nigdy nie była szczególnie blisko, ni stąd, ni zowąd wyraziła żal, że bogactwo i uroda rzadko idą w parze. - Och, nie chcę nic insynuować - powiedziała, raptownie zasłaniając usta dłonią. Spojrzała na Samanthę z niepokojem. Ale Samantha tylko się uśmiechnęła. Lady Sophia leżała ze świeżo zrośniętą nogą ułożoną wysoko na aksamitnym pufie. Zmierzyła Samanthę od stóp do głów, po czym z zadowoleniem kiwnęła głową. - Wiesz, Aggy, ona wygląda jak kot, którego zamknęli w komorze z garnczkiem śmietany - powiedziała. - Carew musiał zrobić, co do niego należy, i to dobrze. - Gdakliwie zaśmiała się z własnego dowcipu, a Samantha spiekła raka. - Potrzebujesz ruchu i świeżego powietrza, Sophie - stwierdziła rześko lady Brill. Pojechały więc we trójkę do parku. Po deszczu, który padał poprzedniego dnia, było ciepło i słonecznie. Towarzystwo stawiło się w parku bardzo licznie. Kolaska Samanthy toczyła się naprzód w ślimaczym tempie, zresztą nie zawsze udawało jej się ruszyć. Wielu ludzi podjeżdżało spytać o zdrowie lady Sophii. Przyjaciółki przystawały, żeby wymienić pozdrowienia i pogawędzić z lady Brill. Samantha zaś przyciągała tyle samo uwagi co zawsze. Może nawet jeszcze więcej. Miała bowiem wrażenie, że dosłownie wszyscy przyglądają jej się z dziwnym zaciekawieniem. Przypisała je swojej wyobrazni, ale świadomość tego, w jaki sposób spędzała wieczory i popołudnia, odkąd ostatni raz pokazała się publicznie, wywołała na jej policzkach intensywny rumieniec. Lord Francis, który podjechał w eleganckiej karmazynowej kurtce jezdzieckiej, czarnych, obcisłych spodniach ze skóry i wysokich butach, oderwał uwagę Samanthy od 136 konwersacji, jaką prowadziły jej towarzyszki z dwiema znajomymi po drugiej stronie. Oparł się ramieniem o drzwi kolaski i obdarzył Samanthę badawczym, bardzo aprobującym spojrzeniem. - No cóż - powiedział cicho. - Nikt nie może powiedzieć, że małżeństwo ci nie służy. - Ja z pewnością nie będę rozsiewać takich pogłosek - powiedziała. I znów nie umiała pohamować wymownego rumieńca. - Szczęśliwy gość - powiedział pod nosem, bardziej do siebie niż do niej. - Czy to znaczy, że go kochasz, Sam? Pierwszy raz nazwał ją tak samo jak Jenny. Ale od tego pytania aż się wzdrygnęła. Musiała mieć coś szczególnego w twarzy, skoro Francis je zadał. Cóż jednak mogłoby to być oprócz tego nieszczęsnego rumieńca? - Gdyby tak nie było, to czemu brałabym z nim ślub, Francis? - spytała. Chciała, żeby zabrzmiało to lekko i wesoło. Zamiast tego usłyszała w swym głosie ton szczerości. Najwyrazniej pragnęła, by Francis jej uwierzył. Hartley na to zasługiwał. - Naturalnie, że go kocham. - Tak, Sam - . powiedział z wymuszonym uśmiechem. - To widać w twoich oczach, każdy zauważy. Wobec tego muszę zacząć szukać innej niezrównanej damy, która skłaniałaby mnie do poświęceń. Oj, trudno cię będzie zastąpić. - Bzdura, Francis - powiedziała. Na szczęście nadjechał lord Hawthorne, a znajome ciotki i lady Sophii akurat się oddaliły. Intymny nastrój chwili uleciał bez śladu. Czy naprawdę miała coś zdradliwego w oczach? Rozważała to dość spłoszona, gdy opuszczały park. Nie mogła odgadnąć, co tak przykuwa uwagę ludzi. Może nieco błędny wzrok, bo jej myśli wciąż wędrowały do Hartleya? Zastanawiała się, jak mąż spędza dzień i czy będzie w domu po jej powrocie. Miała nadzieję, że będzie, bo tęskniła do niego i nieustannie przypominała sobie sceny z trzech ostatnich dni. Powiedziała sobie, że nie wolno jej śnić na jawie. Nigdy nie miała takich kłopotów. A rozmyślania o mężu w obecności innych osób były bardzo niestosowne. Wreszcie jej powóz zatrzymał się przed domem markiza Carew. Z niecierpliwością wbiegła na schody, było już bowiem po szóstej. Dzień minął. Miała nadzieję, że Hartley już [ Pobierz całość w formacie PDF ] |
Odnośniki
|